Shinzo Abe nie zawiódł i występując po raz pierwszy jako premier Japonii przed obiema izbami Kongresu, powiedział wszystko, czego od niego oczekiwano. Mówił o nowej roli Japonii w sferze bezpieczeństwa zagrożonego w Azji polityką Pekinu. Nie zapomniał o gospodarce i przyznał, że japońska armia dokonała zbrodni w czasie wojny. Nie wspomniał jedynie o losach tysięcy kobiet zmuszanych wtedy przez Japończyków do prostytucji.
„Polityka zagraniczna Japonii doskonale pasuje do strategii Obamy budowy sieci agresywnych sojuszy w regionie" – pisał ukazujący się w Hongkongu „South China Morning Post". Pekin tym uważniej obserwuje rozwój relacji japońsko-amerykańskich, im bardziej rośnie napięcie w regionie wywołane polityką Chin dążących do ugruntowania swej pozycji mocarstwa regionalnego, bez którego udziału nic się wydarzyć nie powinno. Chiny pozostają w konflikcie terytorialnym z Japonią o wyspy Senkaku i roszczą sobie pretensje niemal do całości obszaru Morza Południowochińskiego. – Nasze zobowiązania dotyczące bezpieczeństwa Japonii obejmują także wyspy Senkaku – powiedział amerykański sekretarz stanu John Kerry, podejmując w Waszyngtonie szefa japońskiej dyplomacji w towarzystwie ministra obrony.
Kerry nie krył uznania dla dokonanej przez rząd premiera Shinzo Abego reinterpretacji słynnego art. 9 japońskiej konstytucji, wykluczającego udział Sił Samoobrony Japonii w jakichkolwiek operacjach wykraczających poza funkcje obronne. Reinterpretacja ta umożliwiła modyfikację japońsko-amerykańskiego porozumienia z 1997 roku dotyczącego gwarancji bezpieczeństwa. USA zobowiązane były do obrony Japonii, nie mogły jednak liczyć na wzajemność. Co najwyżej na wsparcie Sił Samoobrony, ale tylko gdyby przeprowadzały operację wojskową służącą obronie tego kraju. Zgodnie z nowym porozumieniem Japonia jest w stanie uczestniczyć w obronie amerykańskich okrętów wojennych działających w pobliżu ich kraju. Może też odpowiedzieć na atak na kraj trzeci znajdujący się w sojuszu z Japonią. W praktyce oznacza to, że Japonia może zestrzelić nieprzyjacielską rakietę zdążającą na obszar USA, nawet jeżeli sama nie jest obiektem takiego ataku.
Odpowiada to oczekiwaniom nie tylko oficjalnego Waszyngtonu, lecz i dwóm trzecim obywateli USA. Kontrastują ostro ze stanowiskiem mieszkańców Japonii, z których zaledwie jedna czwarta jest przekonana o tym, że ich kraj powinien odgrywać większą rolę militarną.
Zmodyfikowane partnerstwo Japonii i USA potwierdziło przyjęcie we wtorek wspólnego oświadczenia, w którym mowa nie tylko o „niezachwianym sojuszu" obu państw, ale i o „pewnych krajach", które dążą do „podważenia suwerenności" innych państw i próbują „jednostronnie zmienić status quo". Mowa oczywiście o Chinach.