- Zagraniczne bandy rzucają się na Niemcy jak szarańcza - udowadniał niedawno Joachim Lenders, szef policji w Hamburgu w jednym z najbardziej popularnych telewizyjnych talk - show „Hart aber Fair".
Ale Hamburg nie powinien się właściwie skarżyć, bo znacznie gorzej jest podobno na południu Niemiec. Policyjne statystyki mówią już nie o wzroście liczby włamań, ale prawdziwej pladze. Na przykład w Bawarii w roku ubiegłym zanotowano wzrost o 28,6 proc., podczas gdy w skali całego kraju wzrost ten wyniósł 3,7 proc. Podobnie jest w Badenii - Wirtembergii. Jednak w liczącej 17 mln mieszkańców Nadrenii Północnej Westfalii liczba włamań zmalała.
Nie przeszkadza to policji udowadniać, że statystyki „robią" głównie imigranci z państw bałkańskich - Bułgarii i Rumunii, Czeczenii oraz Gruzji. Pracują w zorganizowanych bandach, których członkowie po kilku miesiącach gościnnych występów w Niemczech wracają do swego kraju. Jedna z rozpracowanych w Monachium band miała na koncie 60 włamań, a wartość łupu wynosiła 400 tys. euro.
Jak twierdzi Instytut Badań Kryminalistyki Dolnej Saksonii (KFN) daleko nie wszyscy sprawcy to cudzoziemcy. Okazuje się, że 50 proc. z nich to Niemcy. Pozostałe 50 proc. ma podwójne obywatelstwo. Z tej grupy 28,8 proc. ma korzenie w krajach wschodniej Europy. Przy tym, jak udowadnia KFN, sprawcy niemal jednej trzeciej włamań (29,9 proc.) to osoby z kręgu znajomych ofiary, przyjaciele, obecni lub byli partnerzy czy członkowie rodziny. Jedna trzecia 31,3 proc.) włamań ma także związek z usiłowaniem zdobycia narkotyków czy pieniędzy na ich zakup.
Co ciekawe, zdaniem instytutu policja zawodzi w wykrywaniu tych przestępstw na całej linii. Zgodnie z policyjnymi statystykami udaje się wykryć sprawców co szóstego włamania. KFN udowadnia jednak, że zaledwie 2,6 proc. sprawców ląduje przed sądem. Wniosek nasuwa się sam, że bezkarność rodzi złodzieja. To byłoby jednak za proste.