Poniedziałkowy szczyt w Berlinie miał być poświęcony przede wszystkim Ukrainie. Ale dla przywódców Niemiec i Francji jest sprawa pilniejsza. W tym roku Berlin spodziewa się najazdu 800 tys. imigrantów starających się o azyl, czterokrotnie więcej niż rok temu i siedmiokrotnie więcej niż w 2013 r. Francuzi także nie mogą sobie poradzić z tysiącami uchodźców: symbolem ich bezradności są stałe walki policji z nielegalnymi imigrantami w Calais.
Desperacja Niemiec
Uchodźcy z krajów objętych wojną, jak Syria, Afganistan czy Erytrea, ale także imigranci z państw, gdzie sytuacja gospodarcza jest ciężka, jak Serbia, Czarnogóra, Bangladesz czy Pakistan, przedostają się do zjednoczonej Europy przez Grecję i Włochy. I tu zgodnie z tzw. konwencją dublińską powinny być rozpatrywane ich wnioski o azyl. Tyle że ani Rzym, ani Ateny tego nie respektują. Przeciwnie, po cichu zachęcają niewygodnych przybyszów do przejazdu dalej na północ.
W Niemczech desperacja jest tak duża, że popularność ponownie zyskują ruchy neonazistowskie. Ich działacze od początku roku podpalili przeszło 200 ośrodków dla uchodźców, manifestacje przeciwników przyznawania azylu odbyły się w Saksonii także w miniony weekend.
W tej sytuacji rząd federalny postanowił sięgnąć po broń wręcz atomową: jest gotów naruszyć jeden z filarów europejskiej integracji.
– Nie chcemy kontroli na granicach wewnątrz Unii, popieramy swobodne przemieszczanie się ludzi. Ale utrzymanie porozumienia z Schengen (o zniesieniu kontroli granicznych – red.) nie będzie możliwe bez prawdziwie europejskiej polityki azylowej – ostrzegł minister spraw wewnętrznych Thomas de Maiziere.