To były trudne cztery lata dla tego 10-milionowego iberyjskiego kraju. Rządzący do 2011 r. premier Jose Socrates, który teraz przebywa w areszcie domowym pod zarzutem korupcji, pozostawił Portugalię na skraju bankructwa. Jego następca, lider konserwatywnej Partii Socjaldemokratycznej, zapobiegł katastrofie, ale za cenę zawarcia bardzo rygorystycznego programu oszczędnościowego z Unią i MFW. Dostał 78 mld euro pomocy w zamian za drastyczne cięcia w wydatkach państwa, w tym na pensję urzędników, inwestycje, edukację, zabezpieczenia socjalne, ochronę zdrowia.
W maju ubiegłego roku Portugalia stanęła na nogi: po raz pierwszy samodzielnie zaciągnęła pożyczki na międzynarodowych rynkach finansowych. Bezrobocie spadło w tym roku z 17 do 13 proc. osób w wieku produkcyjnym, a gospodarka urośnie o 1,5 proc. Ale miarą załamania poziomu życia jest to, że w tym, a najdalej w przyszłym roku dochód na mieszkańca w Polsce będzie wyższy niż w Portugalii.
To chciała wykorzystać w niedzielnych wyborach parlamentarnych lewicowa opozycja. Zdaniem jej lidera, charyzmatycznego burmistrza Lizbony Antonia Costy przyszedł czas na „porzucenie polityki oszczędzania, na przywrócenie nadziei".
W kraju, z którego masowo emigrują co bardziej dynamiczni i zdolni młodzi ludzie, to przesłanie z pewnością chwytliwe. Ale choć Costa zapewnia, że nadal będzie trzymał się zobowiązań podjętych wobec UE i MFW, bardzo wielu wyborców się obawia, że w ich kraju zrobi to samo, co lewacka Syriza w Grecji.
– Każde wybory są ważne, ale te są szczególne. Znaleźliśmy się w kluczowym momencie naszej historii – ostrzegł w sobotę w przesłaniu telewizyjnym konserwatywny prezydent Anibal Cavaco Silva.