Niemiecka metropolia, w której spotkali się najważniejsi przywódcy świata, przez kilkadziesiąt godzin była miejscem wydarzeń przypominających wojnę domową.
Lewicowi bojówkarze, alterglobaliści, zadymiarze i chuligani z wielu krajów sprawdzali stan niemieckiego państwa dwa i pół miesiąca przed wyborami do Bundestagu.
Powstaje pytanie, czy hamburskie zamieszki, z których zdjęcia i filmy przez kilka dni dominowały nie tylko w niemieckich mediach, wpłyną na wynik wyborów. Bo pomysł zorganizowania szczytu w G20 obciąża polityków obu głównych i współrządzących obecnie partii – chadeckiej CDU i socjaldemokratycznej SPD. Ale i krytyka nadchodzi z szeregów obu ugrupowań.
476 rannych policjantów
Określenia „wojna" czy „wojna domowa" nie są przesadzone, przytaczały je nawet media lewicowe, takie jak portal tygodnika „Der Spiegel". Na ulicach Hamburga toczyły się walki między ukrywającymi twarze bojówkarzami a policjantami, leciały koktajle Mołotowa. Powstawały barykady. Doszło nawet do ataku rakietą sygnalizacyjną na policyjny helikopter oraz na placówkę dyplomatyczną – konsulat Mongolii, w którego budynku wybito szyby. Przekłuto opony w samochodzie kanadyjskiej delegacji na G20, zaatakowana została ochrona przed luksusowym hotelem na starym mieście, gdzie nocowali zagraniczni goście.
Płonęły samochody, barykady, kontenery ze śmieciami, grabiono sklepy. Głównym celem bojówkarzy byli funkcjonariusze (476 zostało rannych – jak podano w niedzielę), kamieniami obrzucono komisariat w dzielnicy Horn.