Coraz mniej studentów oznacza brak specjalistów, co z kolei odbija się na gospodarce. Niemcy zastanawiają się, jak wyjść z zapaści.
"Będziemy niedługo krajem fryzjerów i elektryków, a nie narodem poetów i myślicieli" - głoszą od lat niemieckie media, ale rząd wydaje się tego nie słyszeć.
-Od kilkudziesięciu lat nie przeprowadzono w Niemczech żadnej reformy szkolnictwa wyższego i to się obecnie mści - analizuje Gerhard de Haan, profesor Wolnego Uniwersytetu w Berlinie. Co gorsza, coraz mniej maturzystów stara się o studencki indeks.
- Dostęp do sal wykładowych w naszym kraju jest tak niezrównoważony jak rzadko gdzie na świecie -tłumaczy Andreas Schleicher, ekspert Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD). Zwraca przy tym uwagę, że w Niemczech studia rozpoczyna zaledwie co trzeci młody człowiek z każdego rocznika osób wkraczających w wiek studencki. Średnia dla wszystkich krajów OECD jest znacznie wyższa i przekracza 50 procent. Na tym nie koniec. Dyplomem pochwalić się może zaledwie co piąta osoba z każdego rocznika, podczas gdy w Polsce w ostatnich latach prawie połowa (45 proc.). - Chciałbym studiować, ale po prostu mnie na to nie stać -mówi Sebastian, 26-letni mieszkaniec Berlina. Trzy lata temu starał się o przyjęcie do wyższej szkoły plastycznej, bo marzyła mu się kariera specjalisty od reklamy. Nie dostał się z braku miejsc i wspólnie z kolegą założył firmę przewozu mebli. Na rozwiedzionych rodziców nie ma co liczyć.
-Obydwoje ledwo wiążą koniec z końcem - mówi Sebastian. Oblicza, że studia kosztować go będą 600 euro miesięcznie plus ponad 500 euro semestralnej opłaty. Takich jak on są w Niemczech tysiące. I to w kraju, gdzie studia są nadal jeszcze formalnie bezpłatne. Jednak wiele krajów związkowych wprowadziło już opłaty semestralne.