Emigranci żyjący od ponad pół wieku w Izraelu rozmawiają ze sobą piękną literacką polszczyzną.
Cwi Bergman, przewodniczący stowarzyszenia łódzkich Żydów: – Kiedy się poznaliśmy, mówiliśmy z żoną wyłącznie po polsku i tak zostało do dziś, bo w tym języku najlepiej się rozumiemy. Wprawdzie nie znamy nowego polskiego, ale to nam zupełnie nie przeszkadza.
Ten język jest dla emigrantów symbolem pierwszej ojczyzny, w której zginęli ich bliscy. Holokaust to najbardziej traumatyczne doświadczenie pokolenia ocalonych i także symbol Polski.
Eliezer Grynfeld ma w domu w Holonie biblioteczkę. W niej dzieła Słowackiego, Prusa, Sienkiewicza i Tuwima. – Ostatni jest najbliższy memu sercu, bo ja także do wybuchu wojny czułem się Polakiem. Byłem dumny z polskiej waleczności, o której czytałem w książkach historycznych. Najważniejszym symbolem dzieciństwa był orzeł biały, a ja czułem się narodowcem i tak jak oni nie znosiłem chasydów. Wszystko się zmieniło, po zajęciu Łodzi przez Niemców. Trafiłem do getta i zobaczyłem za drutami polskie dzieci z tornistrami. Nie mogłem chodzić do szkoły, choć ją tak lubiłem. Wtedy dowiedziałem się, że jestem obywatelem innej kategorii – wspomina.
Chaim Lis z Tel Awiwu nie poznał polskiej szkoły, bo wojna wybuchła, gdy miał siedem lat. Dla niego Polska została w pamięci jako rodzinna cukiernia w Łodzi, którą prowadził jego ojciec, i park.