– Zrobiłam to, co powinna zrobić dla nich ojczyzna – mówi 83-letnia wrocławianka Zofia Teliga-Mertens, która oddała repatriantom z Kazachstanu cały swój majątek: trzy bloki w poradzieckich koszarach w Szczytnicy niedaleko Bolesławca (Dolny Śląsk).
Otrzymała je jako rekompensatę za pozostawione w Woli Rycerskiej na Wołyniu 45-hektarowe gospodarstwo. Już gdy się o nią starała, planowała, jak wykorzysta odzyskany majątek.
– Nie wiedziałam, na co się porywam, ale dopięłam swego – wspomina. – Z pism słanych latami po urzędach mogłabym opublikować książkę pt. „Listy pani Z. do urzędniczego betonu”. Jeśli repatriant ma własne mieszkanie i zapewnienie pracy, to dlaczego formalności ślimaczą się kilka lat? A równocześnie wydajemy pieniądze na namawianie do powrotu tych, którzy zamiast chleba w Polsce wybrali pączki w Anglii?
Zofia Teliga-Mertens uważała, że musi coś zrobić dla ludzi, którzy w dalekiej Azji znaleźli się nie z własnej woli. Tak jak ona, gdy w 1940 r. z Wołynia przez Archangielsk trafiła do Kazachstanu. Najpierw w bydlęcych wagonach, a potem przez góry Karatau na wielbłądach.
– Moja mama, która po wojnie była kierownikiem poszukiwań rodzin w Związku Patriotów Polskich w Turkistanie, do 1946 r. sprowadziła do kraju 20 tys. Polaków – mówi pani Zofia. – Mnie przez dziesięć lat udało się ściągnąć około 200.