Pielgrzymi idą nocą. Na zmianę niosą brzozowe krzyże. – Gdy ktoś przejdzie z nimi na ramionach taki dystans, droga krzyżowa naprawdę go poruszy i zaboli – mówi ks. Jacek Stryczek z Krakowa, pomysłodawca tej wielkopostnej pielgrzymki. Znany jest z happeningów ewangelizacyjnych, np. w Środę Popielcową pod budką z kebabem rozdawał chleb posypany popiołem.
To już trzecia taka ekstremalna droga krzyżowa. Udział w niej deklaruje coraz więcej osób. Rok temu do Kalwarii Zebrzydowskiej szło ok. 300 osób. – Nadal dostajemy zgłoszenia e-mailem, choć zakończyliśmy zapisy, bo nie zdążymy już przygotować większej liczby map trasy czy elementów odblaskowych dla uczestników – mówi Tomasz Lipa, jeden z organizatorów. – W ubiegłym roku poza kilkoma osobami wszyscy dotarli do celu.
A to ogromny wysiłek. Przejście całej trasy, czyli 44 km – w zależności od kondycji piechurów i pogody – zajmuje 9 – 12 godzin.
– Najtrudniejsza jest końcówka. Zmęczenie jest tak wielkie, że człowiek przestaje odczuwać ból – mówi 29-letni Paweł Gomółka, który wybiera się do Kalwarii po raz drugi. Ale, jak zapewnia, warto: – Człowiek może dzięki temu odnaleźć coś w sobie i spojrzeć inaczej na swoje życie.
W tym roku dodatkowym wyzwaniem jest nakaz milczenia. Można je przerwać tylko przy okazji postojów i rozważań przy stacjach drogi krzyżowej, które tym razem mają być poświęcone pozycji mężczyzny we współczesnym Kościele.