Andrzej Ż. - człowiek w sytuacji bez wyjścia?

Chore dzieci, długi, brak pracy – o tym pisał Ż., zanim się podpalił

Publikacja: 25.09.2011 20:22

Andrzej Ż. przed podpaleniem na ławce zostawił list do premiera

Andrzej Ż. przed podpaleniem na ławce zostawił list do premiera

Foto: PAP, Tomasz Gzell Tomasz Gzell

"Mam nadzieję, że zainteresuje Państwa to w jaki sposób urzędnicy kancelarii Premiera RP oraz Ministerstwa Finansów, poprzez niedopełnienie obowiązków, doprowadzili moją rodzinę do skrajnej zapaści finansowej (...) Mam nadzieję, że pomożecie mi Państwo..." – pisze 18 sierpnia 49-letni Andrzej Ż. do warszawskiego urzędu skarbowego. Odpowiedź nie nadchodzi. Ponad miesiąc później, w piątek, 23 września, Andrzej Ż. przychodzi przed Kancelarię Premiera z dwoma listami. Jeden do szefa rządu przykleja na ławce w parku, drugi – dla żony – zostawia w torbie. Oblewa się naftą i podpala. Ratują go funkcjonariusze BOR.

Ż. znają politycy, minister Julia Pitera, Ministerstwo Finansów, prokuratury. Od trzech lat zasypuje ich listami z załącznikami. Wysyła coraz bardziej pękate koperty.

Andrzej Ż. to emerytowany podinspektor policji, ekspert Wydziału do Zwalczania Zorganizowanej Przestępczości Ekonomicznej i Korupcji Centralnego Biura Śledczego Komendy Głównej Policji w Warszawie.

Będę przestępcą

Przez 14 lat, do końca 2005 roku, zajmuje się zwalczaniem przestępczości gospodarczej. Z wykształcenia prawnik po Uniwersytecie Wrocławskim. "Odszedłem na przedwczesną emeryturę dlatego, że (pod rządami PiS) CBŚ KGP (a co za tym idzie i mój Wydział) został zdezorganizowany" – tłumaczy w listach.

We wrześniu 2007 r. zostaje zatrudniony na czas określony (rok) na stanowisku inspektora w jednym z urzędów skarbowych w Warszawie.

"Jakakolwiek kontrola Referatu spowoduje, iż zostanę normalnym przestępcą" – twierdzi. Dlaczego? "Referat nie wszczyna w ogóle postępowań karnych w sprawach o wykroczenia skarbowe, jeżeli obwiniony nie stawia się na wezwania i wtedy spokojnie czeka się tam na przedawnienie karalności wykroczenia i "odstępuje" się od dalszych czynności".

Twierdzi, że przełożony zabrania mu wszczynać postępowania ("sądy i tak będą takie sprawy umarzać, ze względu na znikomą szkodliwość czynu") i mówi "będziemy wszczynać te "stare" sprawy w styczniu 2008 roku z "datą wsteczną"". "Dopuścimy się więc przestępstwa poświadczenia nieprawdy w dokumencie mającym znaczenie prawne" – myśli Ż.

"Po powrocie ze zwolnienia lekarskiego okazało się, że jedno ze wszczętych przeze mnie, w grudniu 2007 roku, postępowań karnych zostało wykreślone z Rejestru Karnego" – pisze Ż. "Akta główne dochodzenia zostały zniszczone" – twierdzi.

Zostałem sprzedany

Zawiadamia o tym Ministerstwo Finansów. W styczniu 2008 r. pisze list do dyrektora Departamentu Kontroli Resortu. Podpisuje się imieniem i nazwiskiem.

Opisuje też inną sprawę  – handlu wędlinami w urzędzie. "Proceder ten polegał na tym, że (chyba) w czwartki do US przychodziła, nieznana mi, kobieta, która sprzedawała w jednym z pokoi na VII piętrze wędliny, tj. kiełbasę, boczek, salcesony, szynki i inne wyroby wędliniarskie. Nabywcami tych produktów byli pracownicy US".

W maju 2008 r. do skarbówki wkracza kontrola z Ministerstwa Finansów. Według Andrzeja Ż. reprezentant resortu "stwierdził wręcz, że mamy do czynienia z "największą w historii Polski aferą skarbową".

Jednak nie jest zadowolony z efektów kontroli: "Kontrolujący wzywają tylko mnie do wyjaśnienia nieprawidłowości. Biorą do kontroli jedynie prowadzone przeze mnie sprawy i dochodzenia". "Zostałem "sprzedany" przez kontrolujących".

Żyliśmy z emerytury

Miesiąc później startuje w konkursie na stanowisko oskarżyciela skarbowego Urzędu Skarbowego Warszawa-Mokotów. Jak pisze, zdobywa w teście 24 pkt (na 25 możliwych). Nie zostaje przyjęty.

Po roku pracy nie przedłużono mu umowy w skarbówce. "Zostałem jedynie wykorzystany przez pracowników MF i pozostawiony na przysłowiowym lodzie" – ocenia.

Jego żona nie pracuje. Mają małe dziecko. Ż. szuka pracy, w skarbówce, w policji. Bezskutecznie. Zaczynają się kłopoty finansowe. "Od września 2008 do stycznia 2009 roku żyliśmy z żoną i dwuletnim synem jedynie z mojej emerytury w wysokości 2900 zł". W listach, które rozsyła, wylicza: ok. 350 zł czynsz, 450 zł rata kredytu, 150 zł prąd i gaz, pampersy dla dziecka – co najmniej trzy paczki miesięcznie – 120 zł, kaszki dla dziecka – co najmniej sześć – siedem paczek miesięcznie – 60 zł/70 zł itd. Miesięcznie pozostaje mu ok. 1475 zł, czyli ok. 16 zł na osobę dziennie.

"Nigdy nie "marzyłem o pracy" w charakterze pracownika ochrony, ale zmuszony pogarszającą się sytuacją finansową rodziny i pozostawieniem mnie "na lodzie" przez "demokratyczne państwo prawa" podjąłem jedyne możliwe wówczas "zatrudnienie" w charakterze pracownika ochrony, ze stawką 7,00 zł/h, na umowę zlecenie".

Pracuje jako ochroniarz w supermarkecie w Warszawie.

W lutym 2009 r. okazuje się, że żona Andrzeja Ż. jest w ciąży. To ciąża bliźniacza, zagrożona. Kobieta trafia do kliniki w Gdańsku. Andrzej Ż. z synem jeżdżą do niej pociągiem.

Podejmuję walkę  na nowo

W kwietniu 2009 r. Ż. po raz pierwszy pisze do premiera Donalda Tuska i minister Julii Pitery. "Od Premiera RP nie otrzymałem do dziś żadnej odpowiedzi. Pani Minister Pitera jak zwykle zwróciła się z zapytaniem w przedmiotowej sprawie do MF i przesłała mi odpowiedź MF, w której wymieniono jej statystycznie ilość kontroli przeprowadzonych w US Warszawa Praga".

Andrzej Ż.: "Zaczyna się tragedia związana ze stresem spowodowanym walką o życie dzieci, zdrowie żony i brakiem środków finansowych pozwalających na bieżące regulowanie wszystkich należności. Staję przed wyborem mniejszego zła tzn. na bieżąco reguluję jedynie kredyt bankowy, opłacam prąd i gaz, spłacam kwoty minimalne na kartach, ale nie zostaje mi już zbyt dużo na regulowanie np. czynszu mieszkaniowego. Powstają pierwsze zatory płatnicze, a ja podejmuję na nowo walkę o przywrócenie mi wiary w to, że nie popełniłem błędu, a Państwo Polskie jest jednak Państwem prawa".

18 czerwca 2009 r. rodzą się bliźniaki. Chorują. "Po narodzinach Wiktorka i Igorka nadal starałem się ratować rodzinne finanse pracując już nawet po 24 godziny (przy czym trudno to nazwać pracą, gdyż było to wykonywanie zlecenia polegającego na staniu na nogach przez 24 h w jednym z marketów handlowych na Ursynowie, za które otrzymywało się 168 złotych za dobę, czyli w najlepszym wypadku 1 680,00 złotych za miesiąc)".

Przegrałem  z państwem

"Jak tylko miałem trochę wolnego czasu to szukałem sprawiedliwości nie tylko u polityków "obozu rządzącego", ale również i opozycji, która tak samo namiętnie jak rząd mami nas "bajkami" o swoich wizjach praworządnego i sprawiedliwego państwa, ale bez żadnego efektu".

Wysyła dziesiątki e-maili do różnych osób, m.in. polityków SLD: Grzegorza Napieralskiego i Ryszarda Kalisza, oraz gazet z prośbą o pomoc w ujawnieniu opinii społecznej "tego jak zostałem potraktowany za szacunek dla prawa i odmowę popełniania przestępstw". Osobiście zanosi list do biura prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego.

"Próbowałem jeszcze w tym czasie wysyłać prośby o pomoc, ale wpadałem już coraz bardziej w depresję". Ma zapalenie płuc.

"18 czerwca 2010 r. otrzymałem telefoniczne życzenia urodzinowe, w imieniu Pana Prezesa Jarosława Kaczyńskiego – kandydata na Prezydenta RP, dla Wiktorka i Igorka. Dodatkowo otrzymuję zapewnienie, że do opisanej przeze mnie sprawy powrócimy w terminie późniejszym". Ale obietnica nie zostanie spełniona.

W listopadzie 2010 r. składa do Prokuratury Apelacyjnej w Warszawie zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia kilku przestępstw przez pracowników Urzędu Skarbowego i Ministerstwa Finansów. Sprawa trafia, po kilku miesiącach, do Prokuratury Rejonowej Warszawa-Praga Północ. Śledztwo zostaje umorzone. "Nie jestem stroną, więc nie mogę poznać uzasadnienia postanowienia".

Pod koniec listopada 2010 r. wyłączono mu prąd w mieszkaniu. Pisze list otwarty do premiera, prezydenta, posłów, mediów. Zaciąga kolejną pożyczkę, by spłacić długi w bankach (ma np. kredyt we frankach), u rodziny i znajomych. Na emeryturę wchodzi komornik, Ż. trafia na listę dłużników, traci posadę ochroniarza (twierdzi, że z powodu choroby bliźniaków, którymi się opiekuje).

"W poszukiwaniu innej pracy zgłosiłem swoją kandydaturę do pracy w Wydziale do Zwalczania Korupcji BK KGP w Warszawie". Nie dostaje jej. Twierdzi, że szefowie mieli swojego kandydata.

"Co z tego, że stan zdrowia moich chłopaków się ustabilizował? Wygrałem walkę o życie i zdrowie dzieci (co jest najważniejsze), ale przegrałem z Państwem Polskim i samym sobą". "Od dłuższego okresu czasu mam często dziwne odrętwienia prawej ręki, od trzech lat nie stać mnie na leki nadciśnieniowe (więc ich po prostu nie biorę), mam już duże problemy z normalnym chodzeniem, a rano wymiotuję krwią. Problem więc może w niedługim czasie rozwiązać się sam" – pisze – "Jestem w sytuacji bez wyjścia".

Cytaty pochodzą z listów Andrzeja Ż. do różnych instytucji i mediów.

Politycy o sprawie andrzeja Ż.

Tusk: kontrole nie wykazały nadużyć

Zdaniem premiera Donalda Tuska w urzędzie skarbowym, w którym pracował Andrzej Ż., przeprowadzono liczne kontrole, które nie wykazały nadużyć. – Będziemy dalej badać okoliczności, które doprowadziły go do tego desperackiego czynu, ale wydaje się, że jest to raczej splot bardzo wielu życiowych okoliczności niż jakaś jedna  konkretna sprawa – powiedział premier, który w piątek odwiedził mężczyznę w szpitalu. Ocenił, że jego sytuacja materialna „nie była łatwa, ale nie była też dramatycznie trudna", bo jako emerytowany policjant otrzymuje świadczenie emerytalne „średniej wielkości". Ż. leży w ciężkim stanie w Wojskowym Instytucie Medycznym w Warszawie. Według premiera komunikat lekarzy opiekujących się  mężczyzną był „raczej  uspokajający, jeśli chodzi o bezpośrednie zagrożenie dla życia".

W niedzielę w programie „Kawa na ławę" w TVN 24 poseł Zbigniew Girzyński (PiS) wizytę premiera w szpitalu nazwał politycznym spektaklem. Donald Tusk, komentując te słowa, powiedział dziennikarzom, że „to zarówno obowiązek premiera, jak i odruch ludzki".

—i.k., bork, pap

"Mam nadzieję, że zainteresuje Państwa to w jaki sposób urzędnicy kancelarii Premiera RP oraz Ministerstwa Finansów, poprzez niedopełnienie obowiązków, doprowadzili moją rodzinę do skrajnej zapaści finansowej (...) Mam nadzieję, że pomożecie mi Państwo..." – pisze 18 sierpnia 49-letni Andrzej Ż. do warszawskiego urzędu skarbowego. Odpowiedź nie nadchodzi. Ponad miesiąc później, w piątek, 23 września, Andrzej Ż. przychodzi przed Kancelarię Premiera z dwoma listami. Jeden do szefa rządu przykleja na ławce w parku, drugi – dla żony – zostawia w torbie. Oblewa się naftą i podpala. Ratują go funkcjonariusze BOR.

Pozostało 94% artykułu
Społeczeństwo
Kielce: Poważna awaria magistrali wodociągowej. Gdzie brakuje wody?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Społeczeństwo
Sondaż: Rok rządów Donalda Tuska. Polakom żyje się lepiej, czy gorzej?
Społeczeństwo
Syryjczyk w Polsce bez ochrony i w zawieszeniu? Urząd ds. Cudzoziemców bez wytycznych
Społeczeństwo
Ostatnie Pokolenie szykuje „wielką blokadę”. Czy ich przybudówka straci miejski lokal?
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Społeczeństwo
Pogoda szykuje dużą niespodziankę. Najnowsza prognoza IMGW na 10 dni