To, zdaniem opozycjonistów, sygnał dla całego środowiska – sami sobie pomagajcie. Część dawnych działaczy solidarnościowych z czasów PRL potrzebuje regularnej pomocy finansowej, a nie tylko dorywczej organizowanej w ramach koleżeńskiej pomocy.
– Wielu z nas żyje dziś w katastrofalnych warunkach, chociaż w przeszłości przypłaciło swoją działalność więzieniem i złamaniem kariery zawodowej – mówi Wojciech Borowik, prezes Stowarzyszenia Wolnego Słowa, które startowało w konkursie organizowanym przez Ministerstwo Sprawiedliwości na pomoc ofiarom przestępstw. Ministerstwo organizuje konkurs dwa razy do roku. Maksymalna kwota dofinansowania wynosi 600 tys. zł i trzeba ją wydać do końca roku.
Przedstawiciele stowarzyszenia wychodzili z założenia, że skoro Trybunał Konstytucyjny uznał stan wojenny za nielegalny, to osoby, które były wówczas represjonowane, należy uznać za ofiary przestępstwa. Mimo pewnej ułomności tego rozwiązania, stowarzyszenie uznało, że warto zaryzykować i złożyć wniosek, bo wiele koleżanek i kolegów nie ma pieniędzy na leki, czynsz czy na opiekę. – Jesteśmy ogromnie rozczarowani, że nie będzie wsparcia dla byłych działaczy, tym bardziej że nie ma żadnych ustawowych rozwiązań, które pomogłyby tym osobom. Taka sytuacja to wyraźny sygnał dla całego środowiska dawnych opozycjonistów, że nikt im nie pomoże, a państwo postanowiło o nich zapomnieć – mówi z rozgoryczeniem Wojciech Borowik, prezes Stowarzyszenia Wolnego Słowa.
Tylko koleżeńskie działania ratują byłych działaczy dawnej „Solidarności"
Za znalezieniem rozwiązania problemów dotyczących osób, które wymagają publicznego wsparcia, jest też Łukasz Kamiński, prezes IPN.