Statek był wypełniony po brzegi ludźmi, z minimalną ilością prowiantu, bez łodzi i kamizelek ratunkowych. Wszystko ograniczone jak tylko się da, byle zredukować ciężar i zwiększyć zyski gangów przemytniczych.
Po kilkunastu godzinach żeglugi po wzburzonym morzu, 27 km od wybrzeży libijskich, załoga dostrzegła statek towarowy. To wtedy na pokładzie wybuchła panika. Ludzie chcieli zwrócić uwagę marynarzy przepływającej nieopodal jednostki. Doprowadzili do rozchwiania statku, a w końcu do jego wywrócenia.
Załoga jednostki towarowej natychmiast dała znać władzom Włoch i Malty o tragedii. Ale w takich przypadkach trudno o skuteczną pomoc. W niedzielę wieczorem w operacji ratowania rozbitków brało udział 20 okrętów i trzy helikoptery. Na razie udało się jednak uratować tylko 28 osób.
– Każda godzina się liczy. Ale niestety bardzo szybko nasza operacja zmieni się z poszukiwania tych, którzy przeżyli, w wyławianie ciał – mówi BBC rzecznik włoskiej straży przybrzeżnej.
Włosi są przyzwyczajeni do takich scen: tylko w ubiegłym tygodniu uratowali na morzu 10 tys. imigrantów. Ale i dla nich ostatnia katastrofa to szok.