Ale na jaw wychodzą tylko sprawy zgłoszone. Z procedury niebieskiej karty wynika, że w 2015 r. ofiarami przemocy w rodzinie było 17,4 tys. dzieci, w 2016 r. (do czerwca) ok. 7,3 tys. Skala zależy od liczby zakładanych kart. – W samej Łodzi notujemy rocznie 35–40 przypadków znęcania się nad dziećmi – mówi Joanna Kącka z łódzkiej policji.
Z badań Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę wynika, że troje na dziesięcioro dzieci doświadczyło przemocy ze strony dorosłych. W jednej ze spraw sąsiedzi zareagowali dopiero, gdy trzylatek godzinami zimą stał na balkonie. W innej dziecko było tak zastraszone, że gdy przychodził kurator sądowy, to siadało na kolanach matki, udając, że wszystko jest w porządku, bo wiedziało, że jeśli tego nie zrobi, to dostanie lanie. – Był to tzw. normalny dom –czysty, schludny, rodzice niepijący – mówi Keller-Hamela.
Jak zapobiec dramatom? – Trzeba dzieci uczyć w szkołach, jak mają reagować, oraz wzmacniać wrażliwość społeczną. Wciąż istnieje wysoki poziom znieczulicy, a w części społeczeństwa panuje opinia, że nie należy się interesować tym, co się dzieje w cudzym domu. To wskazuje na wątpliwy charakter katolickości Polaków – mówi prof. Mariusz Jędrzejko, socjolog i pedagog.
A Maria Keller-Hamela ocenia, że głównym problemem jest brak w Polsce służb ochrony dzieci, które mogłyby szybko reagować na sygnał o przemocy w rodzinie czy o podejrzeniu przemocy, oraz brak wymiany informacji pomiędzy ośrodkami pomocy społecznej, a także pomiędzy innymi instytucjami zaangażowanymi w pomoc rodzinie. Takie wyspecjalizowane służby są na zachodzie, ale i np. na Litwie czy Łotwie.
– Wystarczy telefon, także anonimowy, by w zależności od sytuacji przeszkoleni pracownicy sprawdzili informację. Jeśli się potwierdzi, sporządzają diagnozę, oceniają ryzyko przemocy i opracowują plan pracy z rodziną. Jeśli rokuje zmianę, to cała energia jest nastawiona na pomoc – mówi ekspertka.
Dodaje, że u nas podobne służby mogące szybko reagować powinny powstać w ramach ośrodków pomocy społecznej. – W obecnym modelu OPS nie spełniają swojej roli, pracownicy ośrodków przychodzą do domów przed południem, gdy dzieci są w szkole, nie są w stanie ocenić panujących tam relacji. Powinni to być pracownicy wyspecjalizowani, przeszkoleni, zajmujący się tylko tymi sprawami – wyjaśnia Keller-Hamela.