– Na demonstracji, która odbyła się półtora roku temu na placu Haft-e Tir w Teheranie, byłam ledwie sześć minut. Policja zaatakowała tłum, używając gazów łzawiących i pałek – opowiadała „Rz” w zeszłym tygodniu Delaram Ali. Wtedy miała jeszcze nadzieję, że sąd apelacyjny uzna jej odwołanie od wyroku. Sąd niższej instancji skazał ją na 32 miesiące więzienia i dziesięć batów.
W czasie wiecu na Haft-e Tir kilkaset osób domagało się zmian w prawie dyskryminującym kobiety w sprawach rozwodu, spadków, odszkodowań. Organizacjom kobiecym chodzi także o to, by po rozwodzie o losie dziecka powyżej siódmego roku życia decydował sąd – obecnie przechodzi ono pod opiekę ojca. Nie chcą też, by dziewięcioletnie dziewczynki były przez prawo traktowane jak dorosłe kobiety.
Agencje prasowe podawały wczoraj, że kara dziesięciu batów została utrzymana. O kilka miesięcy (do 30 miesięcy według Reutersa albo 28 według AFP) zmniejszył się natomiast wymiar kary pozbawiania wolności.
Prawdopodobnie jeszcze w tym tygodniu 24-letnia Delaram Ali trafi do więzienia Ewin w Teheranie na oddział dla kobiet. Była już tam przez kilka dni zaraz po demonstracji, w czasie której policja złamała jej rękę.
Zdjęcia bitej Delaram Ali trafiły na irańskie strony internetowe i do emigracyjnych telewizji irańskich. Oficjalnie władze twierdzą, że nie było żadnych zamieszek i nikogo nie pobito.– Fotografie zaprzeczają oficjalnej wersji. A ja byłam na tych zdjęciach, więc w oczach władz jestem główną mącicielką i za to wyznaczono mi tak wysoką karę – mówiła mi feministka. Nie bała się batów: – Dziesięciu uderzeń nawet się dobrze nie poczuje, to kara symboliczna. Uznano mnie za złą kobietę, nieskromnie ubraną.