Tamara Zantaszwili to smagła 16-latka ubrana w dżinsy i bluzę z kapturem. Doskonale mówi po angielsku. Właśnie w tym języku opowiada o wojnie. Po kolejnych pytaniach wyrzuca z siebie potoki słów. Daleko jej jednak do egzaltacji – nie podnosi głosu, nie dramatyzuje, nie płacze. To brzmi trochę jak opowieść o niecodziennej przygodzie. Ale to chyba niezbyt odpowiednie słowo, bo Tamara przyznaje: – Baliśmy się. Bardzo.
Tamara mieszka w Gori. Widziała rosyjskie wojska. – Najpierw siedzieliśmy przed telewizorami i odliczaliśmy godziny. Ludzie płakali, modlili się, robili zapasy. Kiedy wkroczyli Rosjanie, miasto opustoszało – wspomina. Ze strachu siedzieli w domach. Wychodzili tylko starsi. Im często było już wszystko jedno. Koszmar – jak mówi Tamara – trwał kilkanaście dni. Na szczęście nikomu z jej rodziny nic się nie stało. I dom ocalał.
Inni mieli mniej szczęścia. – Nasz blok w pobliżu jednostki wojskowej w Gori legł w Gruzach – opowiada 16-letni Oto Czokoszwili. Uciekając z mamą w stronę Tbilisi, widział trupy rozszarpane przez odłamki bomb. Trafili do prowizorycznego obozu dla uchodźców w stolicy Gruzji.
Dom straciła także 15-letnia Natia Dataszwili. – Nad naszymi głowami co chwilę latały samoloty. Mieliśmy je na wyciągnięcie ręki. A potem zaczęły spadać bomby. Mój dom spłonął – opowiada.
Teraz Tamara, Natia i Oto starają się choć na chwilę zapomnieć o koszmarze. Razem z blisko 200 innymi dziećmi przylecieli na wakacje do Polski. Zaprosił ich prezydent Lech Kaczyński. Na jego apel odpowiedzieli m.in. samorządowcy, właściciele firm, Caritas i zwykli ludzie.