– Jakaś ulga jest – mówi bez przekonania Krzysztof Piotrowski, były prezes holdingu, ekonomista, inżynier, specjalista od budowy okrętów. I dodaje: – Zniszczono nas na polityczne zamówienie.
– Koszmar nigdy się nie skończy – twierdzi Marek Tałasiewicz, były wiceprezes Stoczni Szczecińskiej Porta Holding (SSPH), były wojewoda szczeciński. – Nie cofnę czasu. Mam prawie 70 lat. I kiedyś miałem dobre imię. A dziś?
6 maja 2009 r. Piotrowski czekał wraz z kolegami z zarządu na orzeczenie Sądu Apelacyjnego w Szczecinie. Miał on ostatecznie rozstrzygnąć, czy śledztwo w sprawie rzekomych malwersacji w stoczni, wszczęte w 2002 r. przez przez Prokuraturę Okręgową w Poznaniu, miało jakikolwiek sens. Nie miało. Sąd Apelacyjny, podobnie jak rok temu Sąd Okręgowy, nie zostawił na oskarżeniu suchej nitki. Orzekł, że Grzegorz Huszcz, Krzysztof Piotrowski, Ryszard Kwidzyński, Zbigniew Gąsior, Andrzej Żarnoch, Arkadiusz Goj i Marek Tałasiewicz, oskarżeni o niegospodarność i nieprawidłowości w obrocie akcjami Stoczni Szczecińskiej Porta Holding (SSPH), są niewinni i że działali nie tylko w ramach prawa, ale wręcz w interesie stoczni.
Ale siedem lat wcześniej, 14 czerwca 2002 r., gdy stocznia znalazła się w opałach i wstrzymano wypłaty, ktoś musiał być winien. Na wiecu w stoczni tłum robotników skandował: – Złodzieje, złodzieje. To wtedy Jacek Piechota, baron SLD, minister gospodarki w rządzie Leszka Millera, niemal wprost obiecał głowy prezesów. – Ci, którzy do tego doprowadzili, muszą być rozliczeni za niegospodarność – wołał. – Muszą być rozliczeni za to, co robili!
Tego samego dnia w wieczornych „Wiadomościach” Krzysztof Janik, szef MSWiA, oświadczył, że „wszystko wskazuje na to, iż zakończy się to wnioskami o areszt, sformułowaniem zarzutów”.