– Można jeździć ze specjalną anteną, ale teraz jest tyle sieci, że wystarczy komputer z supermarketu. Wi-fi da się wyłapać nawet bez specjalnego oprogramowania – objaśnia wardriver. – Używam programu Net Stumbler, który także dźwiękiem informuje o sile sygnału i pokazuje wiele parametrów. Ale proszę, nawet zwykłe narzędzie Windows wyświetli sieci, które bombardują nas falami radiowymi – pokazuje.
Na ekranie widzę nazwy: elisa, susa, linksys – przy wszystkich kłódka. To oznaczy, że chroni je zabezpieczenie, zwykle najprostsze szyfrowanie, tzw. WEP. By się do nich podłączyć, trzeba podać nazwę użytkownika i hasło. Według Marcina nie jest to wystarczające zabezpieczenie, ale odetnie chociaż tych, którzy mogliby się połączyć przez pomyłkę.
Kolejne dwie złapane przez nas sieci: asia i linksys. Kłódek brak. Są otwarte. – Wystarczy kliknąć „połącz” i możesz czytać informacyjne portale, korzystając z cudzego łącza, ale to dla wardrivera już jeden krok za daleko – tłumaczy Marcin. – Mnie zadowala samo wyłapywanie otwartych łączy. Potem niektórzy nanoszą takie punkty na mapy umieszczane w Internecie.
– To co w tym takiego fascynującego? – dziwię się.
– Badanie, jak przybywa radiówek w mieście. Sprawdzanie, ilu ludzi beztrosko albo nieświadomie naraża się na współdzielenie łącza z kimś, kto zechce je podkradać. Prowadzenie statystyk – wylicza Marcin. – Oczywiście czasem to nie wystarcza. Ale wtedy wardriver przenosi się na ciemną stronę mocy – śmieje się i zaraz zaznacza: – Ja tego nie robię.
[srodtytul]Misja na Jasnej Górze[/srodtytul]