Pielęgniarki żądają poprawy warunków pracy, mniejszej rotacji personelu, zwiększenia zatrudnienia i wprowadzenia nowych specjalizacji. Protesty rozgorzały po śmierci Rayana, wcześniaka, syna pierwszej w Hiszpanii śmiertelnej ofiary świńskiej grypy.
Zarażona wirusem 19-letnia imigrantka z Maroka Dalila trafiła do szpitala w ósmym miesiącu ciąży. Miała astmę i jej stan się pogarszał. Aby ratować dziecko, dwa dni przed śmiercią matki lekarze dokonali cesarskiego cięcia. Kilka dni później prasę obiegły informacje, że noworodek nie ma wirusa nowej grypy. Dziecko jednak zmarło, bo dyżurująca pielęgniarka podała mu dożylnie mleko. Sprawa wstrząsnęła Hiszpanią i Marokiem. Tamtejszy król Mohammed VI wysłał po ojca i rodzinę zmarłych samolot wojskowy.
Ku zdziwieniu wielu, zamiast skrytykować błąd pielęgniarki, jej koleżanki z madryckiego, uniwersyteckiego szpitala Gregorio Maranon zaczęły manifestować. „Ja też opiekowałam się Rayanem” – głosiły plakaty. Do protestu dołączyły pielęgniarki w całej Hiszpanii. Z inicjatywy SATSE, ich związku zawodowego, manifestowało 50 tysięcy osób, które zgodnie żądały poprawy warunków pracy.
Okazało się, że trudna sytuacja w Gregorio Maranon była rok temu poruszana w listach otwartych kierowanych do dyrekcji szpitala. „Ciągła rotacja personelu i złe warunki pracy stawiają pod znakiem zapytania bezpieczeństwo pacjentów” – czytamy w napisanym wtedy manifeście. Podpisało go 1500 osób, również lekarze. Jednak zanim doszło do tragedii, problem był bagatelizowany.
– Każdej z nas mogło się to przydarzyć. Nie dlatego, że jesteśmy źle wyszkolone, ale dlatego, iż ciągle zmieniamy oddziały i pracujemy po kilkanaście godzin. Winę ponosi pielęgniarka, ale też zła organizacja szpitala – tłumaczy „Rz” Montse Rivas, pielęgniarka z barcelońskiego szpitala Vall de Hebron.