Reklama

Kamil Frymark: Niemiecka walka z hejtem w sieci

Niemiecką ustawę przeciwdziałającą mowie nienawiści w internecie komentuje Kamil Frymark, ekspert Ośrodka Studiów Wschodnich z Zespołu Niemiec i Europy Północnej.

Aktualizacja: 21.01.2019 21:31 Publikacja: 21.01.2019 17:48

Kamil Frymark: Niemiecka walka z hejtem w sieci

Foto: Twitter

Niemiecka ustawa, która weszła w życie 1 stycznia 2018 r., przewiduje wysokie kary dla portali społecznościowych za brak reakcji na mowę nienawiści. Jak ta mowa nienawiści została zdefiniowana?

To jeden z zarzutów wobec ustawy, która w tym zakresie jest nieprecyzyjna. Co prawda odwołuje się do przepisów kodeksu karnego, ale katalog nienawistnych wypowiedzi jest nie do końca zamknięty. Zostawia to dużą dowolność administracji portali społecznościowych.

Jakie przykłady podaje ustawa poza nawoływaniem do zbrodni?

Chodzi m.in. o rozprzestrzenianie materiałów organizacji, które łamią konstytucję, obrazę konstytucyjnych organów RFN, zniewagę innych osób i podżeganie do popełniania przestępstw. Ale jak pokazuje praktyka, problemem są zawsze przypadki graniczne – pytanie o to, gdzie wchodzi kodeks karny, a gdzie jeszcze nie. Administratorzy usuwają więcej postów czy wpisów, chroniąc się przed ewentualnymi skargami.

Sądzi pan, że ustawa zmierza w stronę cenzury prewencyjnej?

Reklama
Reklama

To ostre słowo, ale w jakimś sensie można to tak nazwać, bo wiele działań mediów społecznościowych wyprzedza ocenę, czy coś jest mową nienawiści. Mówię o trzech największych portalach – YouTubie, Facebooku i Twitterze. Nie chcą sobie pozwolić na proces i zasądzenie największej przewidzianej przez niemiecką ustawę kary, czyli 50 milionów euro, a w związku z tym eliminują treści, które same uważają za nielegalne. To kolejny zarzut wobec ustawy. Brakuje zewnętrznej oceny treści. Robią to osoby zatrudniane przez te portale i dowolność jest zbyt duża. Pozostaje pytanie o kwalifikacje osób, które podejmują decyzje, co jest mową nienawiści. Jaki jest ich system ewaluacji i szkoleń? Jest to wyjęte spod kontroli państwa, bo tego ta ustawa nie precyzuje.

Ile portale mają czasu na usunięcie takich wpisów?

Ustawa dopuszcza dwa terminy. Albo coś powinno być usunięte ciągu 24 godzin, albo w ciągu siedmiu dni. To zależy od wagi przypadku. Jednak półroczne raporty przygotowywane na mocy ustawy przez portale społecznościowe pokazują, że usunięcie 80–90 proc. wpisów dokonuje się w ciągu doby od otrzymania przez administrację portali społecznościowych zgłoszenia.

Czyli weryfikacja jest niedokładna?

Przeciwnie, w większości przypadków raczej nie ma problemu, bo zasadnicza część zgłoszonych treści jest oczywista. Ich usunięcie nie pozostawia wątpliwości. Ale tam gdzie przypadki są trudniejsze, wspomniane portale w Niemczech mają siedem dni. Tylko że główni operatorzy rzadko korzystają z prawa do szerszego rozpatrywania tych wniosków.

Te przypadki powinien rozpatrywać sąd?

Reklama
Reklama

Tak. To dałoby pewność, nadzór ze strony państwa i dowolność usuwania wpisów byłaby mniejsza.

Co na to politycy niemieccy?

Liberałowie (FDP) czy Partia Zielonych zgłaszają wątpliwości w związku z wieloma wpisami znajdującymi się na granicy dopuszczalności, które w duchu wolności słowa i szerokiego dostępu do mediów nie powinny być usuwane. Ich zdaniem ryzyko cenzury prewencyjnej jest zbyt duże.

Zwykle na cenzurę w internecie skarżą się prawicowe organizacje. Na podstawie ustawy usunięto m.in. wpisy posłanek AfD.

Akurat ten element wydaje się łączyć dwie strony, choć wychodzą z innych pozycji. Cel jest taki sam. Istnieje część wpisów, z którymi się politycznie nie zgadzają, ale uważają, że nie są one niezgodne z prawem. Ciekawy jest kontekst uchwalenia ustawy, która powstała przed wyborami do Bundestagu w 2017 r. Miała ona uchronić przed negatywnym wpływem fake newsów na wynik wyborów, ale takie zagrożenie nie zaistniało.

Wpływ dezinformacji na oddanie głosu trudno zbadać.

Reklama
Reklama

To prawda, ale brak postępowań prokuratury federalnej w tej sprawie zaprzecza zasadniczemu wpływowi dezinformacji na przebieg wyborów, choć strach przed fake newsami stał się punktem wyjścia do procesu legislacyjnego. To też jeden z zarzutów Reporterów bez Granic – obawa przed czymś, co się nie wydarzyło, teraz może ograniczać wolność słowa w Niemczech.

Czy w takim razie trzeba udoskonalić ustawę?

Te głosy krytyki są obecne w debacie publicznej od momentu jej wejścia w życie. Należy się spodziewać nowelizacji, ale to jeszcze długa droga. Pierwsza ewaluacja całej ustawy ma się odbyć w 2020 r. Przed tą datą nie spodziewałbym się ważnych zmian. Dopiero po tym, jak Ministerstwo Sprawiedliwości przeczyta kolejne raporty mediów społecznościowych i oceni skuteczność usuwania wpisów, coś może się zmienić.

Czy jakiś portal zapłacił już karę przewidzianą w ustawie?

Do tej pory nie została zasądzona, a przewidziane przez ustawodawcę maksymalne 50 mln euro oznaczałoby, że ktoś nagminnie ignorował zakazane wpisy. Ale to głównie zasługa prewencyjnej działalności portali społecznościowych. Skargi na to, że portale ich nie usuwają, są rzadkie.

Policja
Nietykalna sierżant „Doris”. Drugie życie tajnej policjantki
Społeczeństwo
Krzysztof Ruchniewicz: Nie domagam się zwrotu dóbr kultury Niemcom
Społeczeństwo
Młodzi bez łatwiejszego dostępu do psychologa. Andrzej Duda bał się podpaść rodzicom
Społeczeństwo
Śledztwo w sprawie imprezy w Janowie Podlaskim. „Nie doszło do nadużycia”
Społeczeństwo
Zakopane chce nowego podatku od turystów. Projekt trafił do Sejmu
Materiał Promocyjny
Nie tylko okna. VELUX Polska inwestuje w ludzi, wspólnotę i przyszłość
Reklama
Reklama