3 mln osób, które prowadzą w Polsce biznes, w tym 1,3 mln samozatrudnionych, może płacić składki emerytalno-rentowe według nowych zasad. Dla większości będzie to oznaczać wyższe obciążenia. Zmiana, nad którą zastanawia się rząd, polega na uzależnieniu ich wysokości od dochodów. Kształt tych zmian przygotowuje Ministerstwo Finansów. Premier jednak w piątek zaznaczył: – Nie mówię, że to zastosujemy, trzeba się zastanowić.
Teraz ponad 90 procent przedsiębiorców płaci do ZUS minimalne składki ubezpieczeniowe. To minimum (617 zł bez ubezpieczenia chorobowego) obliczane jest od 60 proc. przeciętnego wynagrodzenia – w tym roku od 2150 zł. Zmiana zapowiadana przez premiera polegałaby na tym, że przedsiębiorcy płaciliby składki od rzeczywistego dochodu. To znaczy, że dla 2/3 z nich, zarabiających powyżej 2150 zł, składki byłyby wyższe, a dla tych zarabiających mniej – niższe. W sumie jednak ta grupa pracujących dopłaciłaby ZUS ok. 4 mld zł, czyli średnio około 1300 zł rocznie.
Pomysł ten podoba się związkom zawodowym. Przeciwni są przedsiębiorcy. A ekonomiści podzieleni. – Propozycję tę moglibyśmy zaakceptować tylko wtedy, gdyby system emerytalny rzeczywiście był powszechny: dla wszystkich służb mundurowych, rolników, sędziów czy prokuratorów – mówi Jeremi Mordasewicz, ekspert PKPP Lewiatan.
– To znowu pomysł, w którym zwiększa się obciążenia tych, którzy płacą składki, zamiast spowodować, by płaciły je wszystkie grupy – dodaje Maciej Bukowski, szef Instytutu Badań Strukturalnych. Przypomina, że biznes dostaje niskie emerytury. Zmiana systemu może więc tylko nieco poprawić obecną sytuację finansową Funduszu Ubezpieczeń Społecznych.
Jan Guz, szef Ogólnopolskiego Porozumienia Związków Zawodowych, przyznaje, że związki od dawna postulują, by przedsiębiorcy płacili składki powiązane z ich dochodami. Z analiz OPZZ wynika, że gdyby wszyscy pracujący płacili składki proporcjonalnie do dochodów, to wpływy do FUS byłyby wyższe rocznie o blisko 9 mld zł.