Dlaczego Polki nie decydują się na drugie dziecko

Od ciężkiej pracy po „idiotyczne becikowe” – wszystkie powody, dla których matki zostają przy jednym potomku.

Aktualizacja: 18.05.2013 02:31 Publikacja: 17.05.2013 19:19

W naszym kraju na 100 kobiet rodzi się tylko 130 dzieci

W naszym kraju na 100 kobiet rodzi się tylko 130 dzieci

Foto: Fotorzepa, Radek Pasterski RP Radek Pasterski

Polki w szczerych rozmowach zwierzają się „Rz”, dlaczego nie zdecydowały się na drugie dziecko i co mogłoby tę decyzję zmienić.

Politycy, eksperci prześcigają się w pomysłach, jak zachęcić Polki do rodzenia (bo dziś na 100 kobiet rodzi się tylko 130 dzieci). Powszechne i tanie żłobki, przedszkola, ulgi podatkowe – to, jak mówią matki jedynaków, nie wystarczy. – W Polsce nie ma bezpieczeństwa posiadania dzieci – podsumowuje Anna, mama Maćka.
Nasze rozmówczynie, odsłaniając motywy swoich życiowych decyzji, chciały pozostać anonimowe.

38-letnia Joanna, obecnie bezrobotna 8-letnia córka

Co by mnie skłoniło do ponownego macierzyństwa? Nie ma takiej rzeczy, nie udźwignęłabym tego psychicznie, poza tym od grudnia jestem bezrobotna, mąż potrafi pracować od godziny 8 do 21, a w weekendy zamknąć się w pokoju na cały dzień z telefonem przy uchu. Jestem z córką sama.

Magda była planowana i chciana. Z wykształcenia jestem inżynierem środowiska, ale nigdy nie pracowałam w zawodzie. Kiedy urodziła się Magda, pracowałam jako sekretarka w dziekanacie. Wzięłam 2,5 roku urlopu – macierzyński i dwa lata wychowawczego. Wróciłam i zmieniłam uczelnię, bo się okazało, że nie mogę pracować na pół etatu, a tak chciałam, by zajmować się córką. Magda od urodzenia miała dwie przewlekłe choroby, które bardzo obniżają odporność. Non stop była chora. Pamiętam okresy, że spałam z nią na krześle, by się nie dusiła, bo jedna z jej chorób to katar gardłowy.

Poświęciłam się jej całkowicie, chciałam podporządkować pracę temu celowi, ale nie czarujmy się – nie da się tak żyć na dłuższą metę.

Kiedy Magda miała 2,5 roku, wysłałam ją do przedszkola, ale po miesiącu wypisałam. Źle znosiła rozstania ze mną, wpadała w histerię. Ona jest bardzo wrażliwa, a my jesteśmy z sobą bardzo związane. Niektórzy mówią że jestem nadopiekuńczą matką.

Ktoś by powiedział, czemu nie drugie, skoro tak dobrze ci idzie? No właśnie, mam już prawie 40 lat i nie mam tyle siły dla drugiego dziecka. Czy mąż chciałby? Nie rozmawialiśmy na ten temat, choć czuję, że marzy o synu.

Poświęcenie się córce spowodowało, że wypadłam z pracy. Zwolniono mnie z uczelni, potem próbowałam pracy w różnych miejscach, byłam na stażu. Gdybym miała drugie dziecko, znowu musiałabym liczyć sama na siebie, tym bardziej że nie wyobrażam sobie, by oddać dziecko do żłobka. Szukałabym opiekunki, ale moje wymagania są bardzo wysokie.

Owszem rok macierzyńskiego, super, ale co dalej?

Nie mamy kredytu, stać by nas było na dziecko i skromne życie. Mieszkamy w użyczonym mieszkaniu.

Oboje z mężem mamy rodzeństwo, ale ja nie mam bliskich relacji z bratem, więc może też dlatego nie przeceniam wagi posiadania drugiego dziecka.

42-letnia Agata, prawniczka 16-letnia córka

Dziś mogę powiedzieć, że żałuję, że nie zdecydowałam się w odpowiednim czasie na drugie dziecko. Przesądziło to, że byłam na początku drogi zawodowej. Nowa praca wymagała ode mnie dużego zaangażowania, wręcz oddania przy braku możliwości pomocy ze strony bliskich. Musiałam właściwie liczyć na siebie – kiedy urodziła się Asia, mąż jeszcze studiował medycynę, potem staż, dyżury w dziwnych porach. Teściowa pracowała, moja mama chorowała, a ja nie wyobrażałam sobie, żeby oddać córkę do żłobka. Dlaczego? Nie ufam tej instytucji, byłoby mi psychicznie ciężko to znieść.

Po 5,5 miesiąca macierzyńskiego córeczkę oddałam w ręce osoby obcej, niani, której musiałam zaufać, i wróciłam do pracy – trudnej, stresującej, wymagającej ode mnie poświęcenia, po nocach. Cały czas miałam poczucie, że i jedno, i drugie robię na pół gwizdka – że albo za mało czasu poświęcam córce, albo nie wypełniam obowiązków w pracy tak, jak bym chciała. Po kilkunastu latach wiem, że macierzyństwo i praca zawodowa są nie do pogodzenia.

Dylematy mam do dnia dzisiejszego, choć córka jest samodzielną jedynaczką.

Nie myślałam o drugim dziecku, dobry czas na tę decyzję minął, tak uważam, kiedy skończyłam 35 lat. Mąż? Jest jedynakiem.

Pieniądze nigdy nie były problemem, nawet przez pierwsze lata, kiedy utrzymywaliśmy się z jednej pensji.

Dziś decyzję o pozostaniu przy jednym dziecku uważam za błędną. Może nie byłabym stuprocentową matką, ale nie wyrządziłabym zapewne szkody moralnej mojemu dziecku.

Z tego powodu czuję się niespełnioną matką.

Żal mi, że tak szybko wróciłam do pracy, że nie byłam z córką choć przez pierwszy rok. Dziś matki mają taką możliwość, zazdroszczę im tego, bo to właśnie ten pierwszy okres buduje siłę związku matki i dziecka, tworzy dobre podstawy. Ja porzuciłam pięciomiesięczne dziecko i ta myśl jest dla mnie najgorsza. Ominęły mnie rzeczy najważniejsze: pierwszy krok, pierwsze słowo, siadanie na nocniku.

Czy kobiety częściej decydowałyby się na kolejne macierzyństwo, gdyby miały większe wsparcie w mężczyznach? Na pewno. Ale nie ma tu równych zasad. Mężczyzna realizuje się, a to kobieta godzi dom, macierzyństwo i pracę.

Co powinien zrobić rząd, Polska, inne instytucje, by zachęcić takie kobiety jak ja do posiadania większej liczby dzieci? Wprowadzić możliwość dodatkowych dni, czy nawet godzin, w czasie pracy, które kobiety mogłyby wykorzystać w sytuacjach nagłych, nie tracąc przy tym na wynagrodzeniu i urlopach. Oczywiście, powinna być dobrze rozwinięta sieć żłobków i, jednak, ulg podatkowych z tytułu np. kosztów związanych z opłacaniem opiekunki sprawującej pieczę nad małoletnim dzieckiem do lat trzech czy czterech. Także na szeroką skalę promocja pracującej matki.

38-letnia Anna, współwłaścicielka agencji reklamowej 7-letni syn

Nie chcę już więcej dzieci i żadna zachęta przygotowana przez rząd na mnie nie podziała. Powód jest jeden - wygoda, ustabilizowane życie, lubię też swoją pracę – nie jestem typem matki, która mogłaby czerpać satysfakcję z siedzenia z dzieckiem w domu. Nie sądzę nawet, bym skorzystała z rocznego urlopu macierzyńskiego, gdyby osiem lat temu taki był.

Z pracy zrezygnowałam dopiero dwa tygodnie przed porodem i tylko dlatego, że nogi mi spuchły. Jak najszybciej też do niej wróciłam – po 16 tygodniach, jakie wtedy przysługiwały matce. Nie miałam rozterek ani wyrzutów sumienia, że zostawiam maleńkie dziecko z babciami. Uważam, że taka jest kolej rzeczy. Nie jestem typem matki kwoki.

Uważam, że każdy człowiek ma swoją rolę do wypełnienia.

O drugim dziecku, przyznaję, myślałam. Jak Maciek miał trzy miesiące. Im był starszy, tym bardziej to myślenie się rozwiewało. Mąż by chyba chciał, w żartach o tym mówi, bo wie, że ja nie chcę. A on mnie nie zmusza.

Ciążyły mi też macierzyńskie stereotypy – mus karmienia piersią, rytuały posiłków, spania. Dziś bym inaczej do tego podchodziła, na luzie.

W Polsce nie ma bezpieczeństwa posiadania dzieci. Jest idiotyczne becikowe, nie wiem, do czego ma służyć, nie wiadomo, czy wysłać dziecko do szkoły w wieku sześciu lat, czy zrobi mu się krzywdę. A jak urodzi się chore? To trzeba wziąć kredyt, bo państwo da ochłap.

40-letnia Majka, naukowiec 5,5-letnia córka

Przede wszystkim za późno zdecydowaliśmy się na pierwsze dziecko, a dziś na drugie nie pozwala nam ani sytuacja zawodowa, ani finansowa. Pięć lat temu wzięliśmy kredyt na dom i będziemy go spłacać do emerytury. Niby minęło kilka lat, a kosmiczna jest przepaść między tamtym okresem w naszym życiu a tym, co jest dziś. Wtedy pracowałam na dwóch etatach, na dwóch uczelniach, mąż też miał stabilną pracę, do tego 35-metrowe własne mieszkanko. Marzenia, plany. Wydawało się, że będzie tylko lepiej, ale dziś wiem, co to znaczy żyć z pętlą na szyi. Kredyt na dom to najgorsza decyzja w naszym życiu. Dziesięć lat temu zrobiłam doktorat. Realia są takie, że jak w ciągu dwóch lat nie zrobię habilitacji, to wyrzucą mnie z pracy. A wtedy koniec. Lubię swoją pracę, nie chciałabym robić niczego innego.

Mąż jest pragmatyczny, nie chce drugiego dziecka. On jest słabszej konstrukcji psychicznej, boi się, że coś się stanie i rozkraczymy się finansowo. Mieszkamy na wsi, 12 km od miasta, gdzie mąż pracuje, a córka ma przedszkole; ja na uczelnię dojeżdżam 60 km.

Do busika musimy iść 20 minut, jeździ rzadko. Ale na drugi samochód nas nie stać.
Moja mama nie żyje, teściowa pomaga, ale ma 71 lat. Nie podołałaby opiece nad dwójką dzieci.

Olga urodziła się, kiedy skończyłam 34 lata. Wcześniej, jak wszyscy, chcieliśmy się dotrzeć, podróżować, pobyć z sobą. Potem rok staraliśmy się o dziecko. Pomijając traumatyczny poród i jego komplikacje, w efekcie nie mogłam karmić Olgi piersią, nie chcieliśmy od razu powtórki. Kiedy znajomym rodziło się dziecko po dziecku, byliśmy przerażeni.

Dostałam 16 tygodni urlopu macierzyńskiego i wróciłam na uczelnię, bo właśnie zaczynał się drugi semestr. Mogłam wziąć bezpłatny wychowawczy, ale z jednej pensji męża byśmy nie wyżyli. Gdyby wtedy państwo płaciło za roczny urlop macierzyński, tobym skorzystała, by dłużej być z Olgą.

Wróciłam, odżyłam, wciągnął mnie wir pracy na dwa etaty – trzy dni w pracy, dwa w domu, ale praca w weekendy. Olgą zajmowały się babcia i ciocia, nie było żłobka w okolicy – nie ma go do dziś, a mnie nie stać na nianię.

Kiedy córka miała 1,5 roku, uświadomiłam sobie, że to babcię traktuje jak matkę, miałam poczucie, że mnie nie akceptuje. Byłam zdruzgotana. Robiłam wszystko, by będąc w domu, poświęcać jej 100 proc. uwagi i czasu. Pisałam naukowe artykuły nocami, rano do pracy. Tak jest do dziś.

Przyszedł kryzys w gospodarce. Ja straciłam jeden etat, dolar podrożał, więc wzrosły nam raty kredytowe, do 1,5 tys. zł miesięcznie. Zostało nam 27 lat spłacania. Sprzedaliśmy kawalerkę.

Sama chowałam się w biedzie, wychowała mnie i dwójkę rodzeństwa tylko mama. Ale czasy się zmieniły – za wszystko trzeba płacić, nie chcę ograniczać córce startu w życie.

Ktoś może ocenić, że przemawiają przeze mnie egoizm i wygodnictwo. Ale strach przed tym, co jeszcze nastąpi i że nikt nam nie pomoże, jest większy od pragnienia posiadania dziecka. Choć córka jest dla mnie najważniejsza na świecie.

Polki w szczerych rozmowach zwierzają się „Rz”, dlaczego nie zdecydowały się na drugie dziecko i co mogłoby tę decyzję zmienić.

Politycy, eksperci prześcigają się w pomysłach, jak zachęcić Polki do rodzenia (bo dziś na 100 kobiet rodzi się tylko 130 dzieci). Powszechne i tanie żłobki, przedszkola, ulgi podatkowe – to, jak mówią matki jedynaków, nie wystarczy. – W Polsce nie ma bezpieczeństwa posiadania dzieci – podsumowuje Anna, mama Maćka.
Nasze rozmówczynie, odsłaniając motywy swoich życiowych decyzji, chciały pozostać anonimowe.

Pozostało 95% artykułu
Społeczeństwo
Kielce: Poważna awaria magistrali wodociągowej. Gdzie brakuje wody?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Społeczeństwo
Sondaż: Rok rządów Donalda Tuska. Polakom żyje się lepiej, czy gorzej?
Społeczeństwo
Syryjczyk w Polsce bez ochrony i w zawieszeniu? Urząd ds. Cudzoziemców bez wytycznych
Społeczeństwo
Ostatnie Pokolenie szykuje „wielką blokadę”. Czy ich przybudówka straci miejski lokal?
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Społeczeństwo
Pogoda szykuje dużą niespodziankę. Najnowsza prognoza IMGW na 10 dni