Gospodarka w I kw. tego roku była w ciut lepszej formie niż w I kw. 2009 r., gdy najmocniej uderzyła w nas pierwsza fala światowego kryzysu. Jak podał właśnie GUS, PKB wzrosło w tym roku o 0,5 proc., cztery lata temu – o 0,4 proc. A jednak dla zwykłych ludzi obecna odsłona kryzysu jest znacznie bardziej dotkliwa.
Przede wszystkim trudniej jest o pracę. Bezrobocie – jak wynika z podanych w środę przez GUS badań aktywności ekonomicznej ludności (BAEL) – wynosi 11,3 proc. W I kw. 2009 r. było to zaledwie 8,3 proc. Co więcej, w porównaniu z końcem roku ubyło aż 345 tys. miejsc pracy. To największy spadek od lat.
Ci, którzy pracują, nie mają co liczyć na podwyżki. Nasze pensje praktycznie stoją w miejscu. W I kw. wzrosły raptem o 2,6 proc., podczas gdy cztery lata temu aż o 6,8 proc. Jednym z efektów tej sytuacji jest to, że coraz więcej rodzin popada w skrajne ubóstwo. Nie maleje też ogólna liczba osób żyjących w nędzy.
W nadchodzących miesiącach nie ma co liczyć na poprawę. – By powstawały etaty, potrzebne są inwestycje, a tych jest jak na lekarstwo – mówi Ryszard Petru, przewodniczący Towarzystwa Ekonomistów Polskich. – Bezrobocie będzie powoli rosło. Ryzyko utraty pracy i środków na życie będzie coraz większe – dodaje.
Dlaczego obecny kryzys jest bardziej odczuwalny dla zwykłych ludzi? – Cztery lata temu mieliśmy silny popyt krajowy – wyjaśnia Krzysztof Rybiński, rektor uczelni Vistula. Inwestycje, m.in. te przed Euro 2012, szły pełną parą, a dzięki obniżce składek ZUS i PIT ludziom zostawało więcej pieniędzy do wydania. Przedsiębiorstwa miały zbyt na swoje produkty w kraju i nie musiały tak silnie ograniczać skali produkcji i zwalniać pracowników. – Dziś dotyka nas i recesja w strefie euro, i kryzys wewnętrzny – tłumaczy Rybiński.