Wbrew tytułowi, rzecz nie będzie dotyczyła prawa telekomunikacyjnego ani radiowego i problemów w nadawaniu czy sposobów jego zakłócania, co niektórym czytelnikom, słuchaczom radiowym mogłoby kojarzyć się z dawnymi praktykami podejmowanymi w minionych czasach PRL-u. W szczególności z ich efektami, czyli trudnościami w odbiorze zagranicznych programów informacyjnych, w tym Radia Wolna Europa.
Czytaj więcej
To może niezręczne, jednak w razie śmierci potencjalnego spadkodawcy, a jeszcze lepiej za jego życia, dobrze jest dowiedzieć się, czy ma majątek większy od długów.
Chodzi o prawo spadkowe i jedną z jego instytucji określanych łacińskim mianem transmissio hereditatis, po polsku nazywaną właśnie transmisją.
Stwierdzenie, że dziedziczenie nie zawsze jest pożądane, trąci oczywistością. Pół biedy, gdy chodzi o majątek. Jak wiadomo, od przybytku głowa nie boli. Zdecydowanie gorzej, jeśli przedmiotem spadku są długi. Szczęśliwie prawo polskie opiera się na założeniu, że nikogo nie można zmusić do dziedziczenia (nie jest zresztą w tym zakresie odosobnionym wyjątkiem). Dlatego prawodawca przewiduje możliwość zadecydowania, czy spadkobierca chce czy nie chce dziedziczyć i przyznaje mu stosowny czas do namysłu. Wynosi on sześć miesięcy (art. 1015 k.c.).
W tym miejscu nie jest ważny sposób obliczania terminu, w którym spadkobierca ma złożyć oświadczenie w sprawie przyjęcia albo odrzucenia spadku. Istotne jest natomiast, że się zdarza, gdy spadkobierca nie złożywszy oświadczenia (jeszcze przed upływem terminu) sam umrze. Wtedy właśnie pojawia się „transmisja", czyli „odziedziczenie" albo raczej „przejście" uprawnienia do złożenia oświadczenia na spadkobiercę „zmarłego właśnie spadkobiercy". Rzecz nie budzi większych wątpliwości, gdy spadkobierca „zmarłego spadkobiercy" (zwany transmitariuszem) jest jeden. Sprawa zaczyna się komplikować, gdy jest ich wielu.