– Jeśli ktoś jest zdolny do służby i chce poświęcić się ojczyźnie, głupotą jest nie przyjąć go z powodu tatuażu – mówi Paweł Szramka, poseł Kukiz'15 i były żołnierz zawodowy. Od kilku miesięcy naciska on na MON w sprawie zmiany przepisów dotyczących tatuaży kandydatów do zawodowej służby wojskowej. Resort zgadza się z jego argumentacją i kończy prace nad zmianą rozporządzenia w sprawie wojskowych komisji lekarskich.
Zawiera ono „wykaz chorób lub ułomności uwzględniany przy orzekaniu o zdolności do zawodowej służby wojskowej", a zawarte w nim wymagania odnośnie do tatuaży zaostrzył w 2015 r. ówczesny minister obrony Tomasz Siemoniak z PO. W rozporządzeniu zapisał, że „tatuaże twarzy, szyi i przedramion należy kwalifikować jako szpecące". Oznacza to automatyczne orzeczenie o niezdolności do służby w mundurze.
Wcześniej komisje lekarskie mogły podchodzić do tatuaży w indywidualny sposób. – Pamiętam, że toczyła się dyskusja wokół tego przepisu – wspomina w rozmowie z „Rzeczpospolitą" Tomasz Siemoniak. – Uznaliśmy, że skoro armia jest ochotnicza, a o jedno miejsce ubiega się kilkunastu kandydatów, możemy podwyższać kryteria. Nie chciałbym, aby za kilka lat tatuaże mieli członkowie kompanii honorowej, a do tego mogłoby doprowadzić stopniowe poluźnianie wymogów – argumentuje.
Poseł Szramka uważa jednak, że przepisy nie przyniosły nic dobrego, a szczególnie niezrozumiałe są wymagania dotyczące tatuaży na przedramionach. – Większość umundurowania i tak je zakrywa. Co gorsza, tatuaże można mieć w służbie przygotowawczej, a nie wolno ich posiadać przy podpisaniu kontraktu zawodowego – argumentuje.
Relacjonuje, że odkąd zajął się tym tematem, co najmniej raz w tygodniu kontaktują się z nim osoby posiadające tatuaże. – To często dobrze zapowiadający się kandydaci z doświadczeniem w organizacjach obronnych i umiejętnościami strzeleckimi, a ich tatuaże przedstawiają symbolikę patriotyczną – mówi.