Chodzi o osoby, którym wygasły czasowe pozwolenia na broń gazową wydawane w latach 90. (od 1994 roku przyznaje się już tylko pozwolenia bezterminowe). Są oskarżane z tego samego artykułu, co gangsterzy posiadający broń palną. Grozi im do ośmiu lat więzienia. I są skazywane. Ale prokuratura doszła do wniosku, że niesłusznie. Teraz ujęła się za nimi.
Do prokuratora generalnego trafiła już pierwsza prośba, by wniósł kasację do Sądu Najwyższego. Dotyczy Henryka P., za którym ujęła się Prokuratura Okręgowa w Piotrkowie Trybunalskim.
W latach 90. Henryk P. pracował jako zaopatrzeniowiec, jeździł z gotówką po kraju i dla własnego bezpieczeństwa postarał się o broń gazową. Wydane w 1990 r. pozwolenie było ważne przez trzy lata. O nowe się nie starał, a gazowy pistolet, który nie był mu już potem potrzebny, schował w domu i o nim zapomniał. Ale nie zapomnieli policjanci, którzy przyszli do niego i zażądali wydania broni. P. nie był w stanie sobie przypomnieć, gdzie ją schował. Przetrząsnął dom i znalazł zgubę... pod wanną. Odniósł na policję, ale nie uniknął kary. Sąd Rejonowy w Piotrkowie Trybunalskim skazał go na sześć miesięcy w zawieszeniu.
– Uważamy, że skazany nie popełnił przestępstwa – mówi naczelnik Sławomir Kierski z Prokuratury Okręgowej w Piotrkowie Trybunalskim.
Nie jest to przypadek wyjątkowy. Policja przypomina sobie o takich osobach nawet kilka lat po wygaśnięciu pozwolenia i zawiadamia prokuraturę. A oskarżeni są zszokowani zarzutami dużego kalibru. Julian S. z województwa łódzkiego miał w sądzie wymachiwać dowodem osobistym, zapowiadając, że zrzeknie się obywatelstwa, jeśli zostanie skazany. Dopiero po odwołaniu sprawę umorzono z powodu znikomej społecznej szkodliwości.