Fundacja zwróciła się do organów z prośbą o odniesienie się do zaistniałej sytuacji.
Z doniesień medialnych wynika, że Tomasz Wróblewski w nocy z 13 na 14 sierpnia 2019 r. zadzwonił na telefon alarmowy w celu zgłoszenia, że jego samochód był okradany. Do hotelu, w którym przebywał dzwoniący, przyjechali policjanci. Pomimo, że mężczyzna zgłaszał, że był pod wpływem narkotyków do interwencji nie wezwano pogotowia ratunkowego.
Czytaj także: Śmierć stwierdzi ratownik medyczny, a zgon potwierdzi koroner
Podczas zdarzenia była obecna kobieta, która zrelacjonowała, że mężczyzna został obezwładniony, założono mu kajdanki oraz użyto wobec niego gazu pieprzowego. Wówczas świadek została wyproszona z pomieszczenia. Zatrzymany został sam z funkcjonariuszami na kilka minut, po czym wyprowadzono go siłą z hotelu. Kobieta nagrała dwa filmy, przedstawiające funkcjonariuszy siedzących na Tomaszu Wróblewskim, stojących na jego nogach i przyciskających go do ziemi. Na miejscu zdarzenia pojawił się drugi patrol Policji. Funkcjonariusze mieli zwrócić uwagę, że mężczyzna nie oddycha, rozpocząć reanimację i wezwać karetkę pogotowia ratunkowego, która przyjechała po 15–20 minutach. Kobieta poinformowała, że policjant odebrał jej telefon, z którego zostały usunięte zrobione przez nią nagrania.
Rodzina zmarłego mężczyzny powiadomiła media, że na ciele Tomasza Wróblewskiego, widniały obrażenia, takie jak: złamany nos, ślady uderzeń tępym narzędziem w górnej części płata czołowego, wgłębienia w czaszce, odcisk podeszwy buta z tyłu głowy, ślady duszenia na szyi czy krwawe rany w pobliżu skroni. Prokuratura zapewniała zapewniła rodzinę zmarłego mężczyzny, że obrażenia powstałe w trakcie policyjnej interwencji nie przyczyniły się do zgonu, choć jak wskazuje autor artykułu, nie było wówczas wyników sekcji zwłok.