Saperzy z 2. Mazowieckiej Brygady z Kazunia niedługo wyjadą na misję. W niedzielę dwa tygodnie temu od dowódcy, por. Radosława Kieliszkiewicza, dostali zgodę, by wyjść poza poligon w Wędrzynie (woj. lubuskie). Sześciu z nich odpoczywało na plaży przy jeziorze. W pewnym momencie podbiegła do nich kobieta – jej córeczka zauważyła tonącego chłopca. Czterech żołnierzy zanurkowało. Dwóch zostało na brzegu, by móc błyskawicznie rozpocząć akcję reanimacyjną. Nurkowie nie mogli nikogo znaleźć.
Ustawili się w szpalerze. Wreszcie jeden wyczuł na dnie ciało chłopca. Akcja reanimacyjna zaczęła się natychmiast. Na początku u dziecka żołnierze nie wyczuli ani pulsu, ani oddechu. – W końcu udało im się wywołać nieregularny oddech i słabe tętno – opowiada por. Kieliszkiewicz.
Wkrótce przyjechała karetka pogotowia. Chłopca udało się uratować. – W grupie moich żołnierzy było dwóch paramedyków, a reszta miała wojskowe przeszkolenie medyczne. Dlatego wiedzieli doskonale, jak pomóc temu dziecku – opowiada porucznik.
Takie szkolenia w naszej armii wymusiły misje zagraniczne i zbyt mała liczba lekarzy wojskowych. Wcześniej mieli je tylko żołnierze jednostek specjalnych. – Świadomość medyczna wśród żołnierzy jest znacznie większa niż jeszcze kilka lat temu – przyznaje ppłk Tomasz Szulejko, rzecznik prasowy Dowództwa Wojsk Lądowych. – Zmieniły to m.in. misje w Iraku i Afganistanie. Żołnierze, idąc na akcję, muszą mieć pewność, że w krytycznej sytuacji będą mieli zapewnioną pomoc.
Dziś takie zajęcia w armii odbywają się systematycznie. – Są częścią szkolenia bojowego – podkreśla ppłk Szulejko.