Do końca czerwca organizacje samorządowe mają ustalić ostateczną wersję ich propozycji, tzw. procedury ograniczania deficytu finansów publicznych.
Wstępna wersja zakłada, że w 2012 r. limit deficytu dla całego sektora samorządowego miałby wynosić 10 mld zł, w 2013 r. – 6 mld zł, a począwszy od 2014 r. – 2,5 proc. dochodów sektora lub 0,6 proc. PKB.
By trzymać się tych granic, poszczególne gminy i miasta nie mogłyby planować na dany rok wyższych deficytów, niż to wynika z ich wieloletnich prognoz finansowych. Dziura budżetowa mogłaby być wyższa tylko w przypadku przesunięcia jej z ubiegłego roku, realizacji projektów współfinansowanych z UE czy w nadzwyczajnych sytuacjach (np. klęska żywiołowa).
Jednocześnie minister finansów miałby co kwartał sprawdzać plany i faktyczny stan deficytu w samorządach. Gdyby się okazało, że cały sektor przekracza limity – resort mógłby nakazać procentowe zmniejszenie deficytów. Do jego zaleceń gmina musiałaby się dostosować w ciągu 60 dni. Gdyby tego nie zrobiła, zmianą budżetu i wieloletnich planów zajęłaby się Regionalna Izba Obrachunkowa.
Samorządowe propozycje samoograniczania wyglądają dosyć interesująco. Ich realizacja pozwoliłaby na kontynuację inwestycji. Wkrótce jednak zacznie przyglądać im się także resort finansów. I tu mogą pojawić się problemy. Minister Jacek Rostowski, a także premier nieraz podkreślali, że ich celem jest ograniczenie niedoborów w samorządowych budżetach do 0,4 proc. PKB w 2012 r. To ok. 6 mld zł, czyli 4 mld zł mniej niż propozycja samorządów.