Pomorskim sejmikiem rządzi dziś koalicja PO–PSL, która wprowadziła aż 22 radnych (na 33 miejsca). Powstała, mimo że Platforma mogła się obyć bez ludowców (w 2010 r. miała 19 radnych).
Nic dziwnego, Pomorze jest matecznikiem Platformy. To stąd pochodzi cała partyjna czołówka z odchodzącym przewodniczącym Donaldem Tuskiem.
Wygrana PO w wyborach do sejmiku jest niemal pewna. Pytaniem pozostaje jej skala. W PiS krążą informacje o wewnętrznych sondażach rywali, które pokazują, że tym razem Platforma będzie zmuszona szukać koalicjanta. W nieoficjalnych rozmowach politycy PO są bardziej optymistyczni. Liczą, że przypadnie im 17 miejsc, czyli tyle, ile trzeba do samodzielnych rządów.
Niewykluczone jednak, że tym razem głosy PSL będą potrzebne, choć ludowcy nie są w regionie w najlepszej formie. Partia ma tam zwykle gorsze wyniki niż w reszcie kraju, na 26 posłów z województwa nie ma ani jednego. Negatywnie odbiły się też lata bliskiej współpracy z PO, bo PSL zatracił w regionie własną podmiotowość. Walka o utrzymanie trzech miejsc będzie dla niej trudna.
Lata porażek zmieniły taktykę i doprowadziły do wzmocnienia lokalnego PiS. W majowych eurowyborach partia (bez Polski Razem i Solidarnej Polski) miała lepszy wynik (26 proc.) niż cztery lata temu w wyborach do sejmiku (19 proc.). Tyle że rezultat poprawiła też PO (z 44 na 48 proc.).