– Więcej jest skomplikowanych spraw gospodarczych, dotyczących zorganizowanych grup przestępczych, w których dokumentacja liczy po kilkadziesiąt tomów, a obsada sądów jest taka sama – narzeka sędzia Rafał Kraciuk, wiceprezes Sądu Rejonowego w Gorzowie Wielkopolskim. Tenże sąd blisko rok bronił się przed osądzeniem miejscowej afery korupcyjno-budowlanej, w której oskarżono 20 osób, w tym prezydenta miasta Tadeusza Jędrzejczaka. Akt oskarżenia trafił do niego akurat wtedy, gdy zmieniły się przepisy kodeksu postępowania karnego, który do rozpatrywania dużych spraw wyznaczył sądy okręgowe. Akta powędrowały więc do okręgu, by jesienią wrócić, gdy się okazało, że nowe przepisy nie dotyczą spraw sprzed zmiany kodeksu postępowania karnego.
Gorzowski sąd nie chciał sądzić tej sprawy. Przekonywał, że część oskarżonych decydowała o lokalizacji i uczestniczyła w remoncie nowej siedziby sądu rejonowego, i powołując się na tzw. dobro wymiaru sprawiedliwości (art. 37 k.p.k.) wniósł o przekazanie sprawy. Sądu Najwyższego argumenty te nie przekonały. Gorzowski sąd zwrócił się więc do Sądu Apelacyjnego w Szczecinie, aby sprawę ze względu na jej wagę i zawiłość (art. 25 § 2 k.p.k.) przekazał do sądu okręgowego. Na początku kwietnia 160-stronicowy akt oskarżenia i wielotomowa dokumentacja powędrowały do SO w Gorzowie Wielkopolskim. Proces nie zaczął się jednak do tej pory.
– Pierwszy termin będzie wyznaczony prawdopodobnie na październik – zapowiada sędzia Roman Makowski, rzecznik prasowy Sądu Okręgowego w Gorzowie Wielkopolskim. Takie przykłady można mnożyć.
Mecenas Jerzy Synowiec uważa, że spychologia to choroba polskich sądów. – Mam wrażenie, że sędziowie myślą przede wszystkim o tym, jak się pozbyć trudnej sprawy i nie psuć sobie statystyki. Dla moich klientów oznacza to stracone miesiące, a czasami lata – mówi.
Sędzia Sądu Rejonowego z Lubelszczyzny, pytany o sądową spychologię, parafrazuje popularne powiedzenie: „pierwsza czynność urzędnika – nalać wody do czajnika”.