Jest tak, jak przewidywali sędziowie: w sprawie znikających w maju z sal rozpraw asesorów (to efekt wyroku Trybunału Konstytucyjnego) nie obejdzie się bez problemów. Sprawy, które dziś prowadzą, a do 5 maja nie skończą (nie wydadzą wyroku), trafią na półkę w oczekiwaniu na nominację (nie wiadomo, kiedy nastąpi, bo prezydent ma nieograniczony czas na jej wręczenie).
W niektórych sądach takie sprawy są przekazywane – mówi sędzia Bartłomiej Przymusiński ze Stowarzyszenia Sędziów Polskich Iustitia. – Prezesi w zasadzie nie mają wyjścia, gdyż niektórzy asesorzy czekają dopiero na opinie kolegium czy zgromadzeń ogólnych. A to dopiero pierwszy etap w staraniach o nominację.
Akta trafiają potem do Ministerstwa Sprawiedliwości. Ono zasięga opinii policji o kandydacie i przesyła akta do Krajowej Rady Sądownictwa. Ta decyduje zaś, których kandydatów przedstawić prezydentowi do nominacji. To może potrwać długie miesiące. Na ten czas niedoszli sędziowie staną się referendarzami sądowymi. To niesprawiedliwe – piszą do "Rz" w e-mailach.
– Trudno nie przyznać im racji – mówi sędzia Stanisław Dąbrowski, przewodniczący Krajowej Rady Sądownictwa. – Rada robi, co może, by jak najszybciej przesłać opinie prezydentowi. Na kwietniowym posiedzeniu zaopiniowała kilkuset kandydatów, ale i tak 300 osób nie zdąży uzyskać nominacji.
– Wszystko przez to, że ustawa regulująca sprawy dzisiejszych asesorów pojawiła się tak późno. Chodziło przecież tylko o kilka przepisów, które pomogłyby lepiej się do tego przygotować – dodaje sędzia Przymusiński.