Jest taki stary żarcik: w warsztacie u majstra wisi tabliczka z cennikiem, na której wyszczególnia, jakie świadczy usługi, a poniżej jest adnotacja. 1. Usługa na szybko – cena plus 50 procent. 2. Usługa na szybko ze wskazówkami, jak ją wykonać – cena razy dwa. 3. Usługa na szybko z uwagami, a na dodatek klient stoi nad majstrem – cena razy trzy.
    Nie przepadamy, gdy ktoś patrzy, co robimy, jak szybko nam to idzie i ile wydajemy pieniędzy. To z jednej strony naturalne, z drugiej jednak są miejsca i profesje, w których kontrola społeczna jest nieunikniona. Służy jej dostęp do informacji publicznej opisany ustawą. Właśnie zaskarżyła ją do Trybunału Konstytucyjnego pierwsza prezes Sądu Najwyższego. Nie robi tego jako pierwsza, bo już jesienią 2013 r. skargę na te przepisy wniosło do TK ówczesne kierownictwo Sądu Najwyższego (pierwszym prezesem SN był wtedy Stanisław Dąbrowski). Wniosek nie doczekał się rozpatrzenia w Trybunale, aż w 2017 r., po zmianie składu TK, wycofała go stamtąd ówczesna pierwsza prezes SN Małgorzata Gersdorf. Ale najpierw przez trzy lata on tam pozostawał, a wiele urzędów publicznych wstrzymywało się z udzieleniem odpowiedzi pytającym w oczekiwaniu na wyrok TK. I były sądy, które honorowały to usprawiedliwienie. Najwidoczniej dlatego, że orzekający w nich sędziowie podobnie podchodzili do kwestii prywatności osób sprawujących funkcje publiczne. W tym także ich samych.