Reklama

Stanisław Gurgul: Wara od Trybunału Konstytucyjnego

Nie wszyscy są jednakowo mądrzy, ale wszyscy mają jednakowe prawa. Ta zasada dotyczy uchwalania ustaw, ale nie sprawdzania ich konstytucyjności. Tym muszą się zajmować ci mądrzejsi – tłumaczy prawnik Stanisław Gurgul.

Aktualizacja: 12.11.2016 17:44 Publikacja: 12.11.2016 06:40

Stanisław Gurgul: Wara od Trybunału Konstytucyjnego

Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek

Najpierw ilustracja wagi orzeczeń Trybunału Konstytucyjnego w powszechnym obrocie prawnym. W pozwie wniesionym w 2012 r. powód (Muzeum Morskie w G., mające osobowość prawną jako „instytucja kultury") domagał się zasądzenia od pozwanego Pawła K. 62.758 zł na podstawie przepisu art. 79 ust. 1 pkt 3b ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych, stanowiącego, że „uprawniony, którego autorskie prawa majątkowe zostały naruszone, może żądać od osoby, która naruszyła te prawa... naprawienia wyrządzonej szkody a) na zasadach ogólnych albo b) poprzez zapłatę sumy pieniężnej w wysokości odpowiadającej dwukrotności, a gdy naruszenie jest zawinione – trzykrotności stosownego wynagrodzenia, które w chwili jego dochodzenia byłoby należne tytułem udzielenia przez uprawnionego zgody na korzystanie z utworu".

Od wyroku oddalającego powództwo powód wniósł apelację, w której jednak ograniczył swe żądanie do wysokości 41.838,66 zł, stosując się do wyroku Trybunału Konstytucyjnego z 23 czerwca 2015 r., SK 32/14, w brzmieniu: „Art. 79 ust. 1 pkt 3 lit. b ustawy z 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych w zakresie, w jakim uprawniony, którego autorskie prawa majątkowe zostały naruszone, może żądać od osoby, która naruszyła te prawa, naprawienia wyrządzonej szkody poprzez zapłatę sumy pieniężnej w wysokości odpowiadającej – w przypadku gdy naruszenie jest zawinione – trzykrotności stosownego wynagrodzenia, [...] jest niezgodny z art. 64 ust. 1 i 2 w związku z art. 31 ust. 3 w związku z art. 2 Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej".

Błąd to błąd

Należy jeszcze wyjaśnić, że pkt 26 preambuły dyrektywy 2004/48/WE Parlamentu Europejskiego i Rady z 29 kwietnia 2004 r. w sprawie egzekwowania praw własności intelektualnej (Dz.Urz. UE L Nr 157 z 2004 r., s. 45) wyraźnie nakazuje unikania odszkodowania o charakterze karnym (ang. punitive damages). Myśl ta znalazła spektakularny wyraz w wypowiedziach, że przyjęta w art. 79 ust. 1 pkt 3b prawa autorskiego „sankcja w postaci zasądzenia wielokrotności wynagrodzenia nie znajduje żadnego racjonalnego uzasadnienia ani z punktu widzenia prawnego ani słusznościowego, łamiąc pryncypia odpowiedzialności odszkodowawczej w polskim prawie" (tak S. Sołtysiński, A. Nowicka – Uwagi o projekcie ustawy wdrażającej dyrektywę 2004/48/WE w sprawie egzekwowania praw własności intelektualnej, KPP 2006, zeszyt 4, s. 1069).

Przytoczone zalecenie preambuły dyrektywy 2004/48/WE oraz wypowiedzi przedstawicieli doktryny nie miały jednak mocy normatywnej; moc tę ma natomiast wyrok Trybunału Konstytucyjnego z 23 czerwca 2015 r., SK 32/14, co radykalnie poprawiło sytuację procesową pozwanego, powód bowiem zmuszony był ograniczyć swe żądanie o ponad 20 tys. zł.

Opisana sprawa ilustruje wyraziście wpływ prawa stanowionego przez organy Unii Europejskiej na porządek prawny każdego z państw członkowskich Unii oraz znaczenie orzeczeń Trybunału Konstytucyjnego dla tzw. interesariuszy prawa. Obie te sfery są zagrożone przez obecne działania organów: ustawodawczego i wykonawczego państwa polskiego. Zwłaszcza jednak funkcjonowanie Trybunału Konstytucyjnego i rola jego orzeczeń.

Reklama
Reklama

Oceniając deprecjonowanie niektórych z ostatnich orzeczeń Trybunału Konstytucyjnego oraz uchwały zgromadzenia sędziów Sądu Najwyższego dotyczącej ich mocy normatywnej, należy przede wszystkim podkreślić, że koncepcja sentencji non existens (Nichturteil), mająca swe źródło w znanym wydarzeniu z udziałem szewca Voigta, który przeszedł do historii i legendy jako Hauptmann von Köpenick, jest po prostu absurdalna. Można się domyślać, kto pierwszy sformułował tezę, że akty prawne, o których mowa, są tylko „opiniami" („stanowiskiem" etc.), wiemy natomiast, że wiernopoddańczo powtarzają ją wszyscy adherenci Pana Prezesa, czyniąc to z przyrodzonym sobie urokiem. Tak więc dowiedzieliśmy się, że uchwała SN została powzięta przez „grupę kolesi" (gratuluję autorce odwagi w przełamywaniu reguł gramatycznych), że sędziowie Trybunału, wypowiadając się w materii będącej przedmiotem konfliktu o Trybunał, uczynili to na „spotkaniu towarzyskim przy kawce", że wreszcie wszystkiemu jest winien prezes Trybunału, polityk z samej definicji. Ta wspaniała zgodność poglądów akolitów Pana Prezesa zadziwia mnie prawie tak samo jak czyni to kantowskie „niebo gwiaździste nade mną i prawo moralne we mnie", nie odbiera mi jednak przekonania, że „stu ślepych nie widzi więcej niż jeden ślepy, a błąd popełniany masowo nie przestaje być błędem".

W toczącym się sporze o status ustrojowy Trybunału wyznawcy Pana Prezesa wygłaszają często zdanie, że argumenty zwolenników i przeciwników ograniczenia pozycji ustrojowej Trybunału w gruncie rzeczy się równoważą, a w każdym razie nie są rozstrzygalne empirycznie. Druga teza jest prawdziwa, nie podważa to jednak mojego przekonania, że rację mają przeciwnicy ograniczenia kompetencji Trybunału. Chodzi o to, że po ich stronie leżą takie przymioty jak głęboka wiedza prawnicza, długoletnie doświadczenie zawodowe zdobywane na różnych eksponowanych stanowiskach oraz – co szczególnie cenne – powszechne uznanie wymagającego środowiska zawodowego. Po drugiej stronie natomiast występują przeważnie osoby o wykształceniu w zakresie politologii, socjologii, kulturoznawstwa itp. albo mające wyłącznie doświadczenie zawodowego polityka. Ta „grupa kolesi" politycznych osłabia też często swoją wiarygodność, gdy używa takich rażąco błędnych wyrażeń jak „wyłanczać uwagę", „gospodarkę polską opierać o węgiel", „statystyka oparta o wskaźniki", „ulega poprawie", „nie umią" (nazwisk autorów tych wypowiedzi nie podaję, by zaoszczędzić im przykrości). Szczególnie jednak deprecjonuje te osoby kalekie używanie przez nie różnych wyrażeń z języka łacińskiego, ponieważ czynią to w intencji wykazania, że są ludźmi głęboko wykształconymi (poliglotami) i o szerokich horyzontach myślowych. Trzeba powiedzieć, że owo oszustwo językowe opłaca się politykom, „ciemnego luda" bowiem jest u nas dużo, dużo więcej niż znawców dziedzictwa kultury antycznej, w tym prawa rzymskiego i łaciny. W tym kontekście warto zauważyć, że a) w kodeksie prawa kanonicznego z 1983 r., noszącym oficjalną nazwę Codex Iuris Canonici auctoritate Joannis Pauli PP II promulgatus, roi się od reguł, których twórcami byli – o zgrozo – pogańscy juryści rzymscy, b) w prawoznawstwie uznawana jest powszechnie teza, że Ecclesia vivit lege Romana, co znaczy dosłownie: Kościół żywi się prawem rzymskim (tak tzw. Lex Ribuaria w: Monumenta Germaniae historica, vol. V, Hannover 1987 r.).

Szczególnym powodzeniem u polityków cieszą się wyrażenia „beneficjent" i „konsensus" (pierwsze z lubością powtarza pierwszy obywatel państwa),co mogłoby skłaniać do wniosku, że stały się one poprawne – jak twierdzą niektórzy językoznawcy – mocą powszechnego zwyczaju. Nie podzielam tego poglądu, ponieważ wyrażeń, o których mowa, używają tylko pewni przedstawiciele „elyt" politycznych oraz niektórzy niedouczeni prawnicy i dziennikarze. Prawdziwe elity (przepraszam za ten pleonazm) wysławiają się poprawnie; tak np. w komentarzach do art. 893 k.p.c. panowie M. Safjan, J. Jezioro i L. Stecki piszą o „korzyści uzyskiwanej przez beneficjariusza", a panowie Z. Radwański i M. Safjan piszą i mówią o pojęciu konsensu (pierwszy z nich także o dyssensie).

Aby silniejszy nie mógł wszystkiego

„Wracając jednak do naszych baranów" chciałbym – w tonacji wysokiego C – przypomnieć, że w ogólnej filozofii i teorii prawa zawsze były stawiane pytania o granice tzw. prawa pozytywnego, tworzonego przez ludzi, oraz o źródło obowiązywania i treść prawa ponadczasowego, istniejącego Dei gratia czy ex natura? W refleksji nad tymi zagadnieniami uczestniczyli także poeci, pisząc „quid essent leges sine moribus, quid essent mores sine fide" (czym byłyby prawa bez zasad moralnych, czym byłaby moralność bez wiary? – Horacy, Carmina) oraz „inde datae leges, ne fortior omnia posset" (prawa dane są po to, aby silniejszy nie mógł wszystkiego – Owidiusz, Fasti). W czasach najnowszych problem ten nabrał szczególnego znaczenia w związku z procesem norymberskim, w którym oskarżeni powoływali się na to, że działali zgodnie z obowiązujących ich prawem. Skazanie jednak nastąpiło na podstawie tzw. formuły Radbrucha (był to profesor prawa karnego, usunięty z katedry na Uniwersytecie w Królewcu zaraz po dojściu Hitlera do władzy), wyrażonej przez niego w opracowaniu pod tytułem zawierającym podwójny oksymoron: Gesetzliches Unrecht und übergesetzliches Recht, tłumaczonym przy pomocy zwrotu „ustawowe bezprawie i ponadustawowe prawo". Formuła ta w brzmieniu: lex iniustissima non est lex (prawo rażąco niesłuszne nie jest prawem) została później zaakceptowana przez Federalny Trybunał Konstytucyjny i zastosowana w wielu procesach dotyczących zbrodni popełnionych w NRD, m.in. w głośnych sprawach tzw. strzelców na murze.

W dawnych i bliskich nam dziejach nierzadko jakaś „ustawa" stawała się źródłem krzywd jej adresatów, a sprawiedliwość/słuszność (arystotelesowska epieikeia, rzymska aequitas) musiała szukać uzasadnienia w mitycznym prawie naturalnym. Pierwsze, częste zjawisko „niejedno miało imię". Oczywiście, historia czasami się powtarza, trzeba zatem pamiętać o przestrodze principiis obsta, zalecającej przeszkadzanie początkom, zwalczanie zła w zarodku (Owidiusz, Remedia in amorem, v. 91). Stosując się do tego, wołam głośno, że należy chronić ze wszystkich sił dotychczasowy status Trybunału, inaczej nocne tsunami ustawodawstwa zwykłego zniweczy nasze bezpieczeństwo prawne.

Władza jest zawsze stronnicza

Co do istoty sporu o Trybunał powiedziano już chyba wszystko. Od siebie chciałbym dodać, że „zwykłe" ustawy powinny być kontrolowane pod kątem ich zgodności z konstytucją przez instytucje (podmioty) zewnętrzne w stosunku do Sejmu, ponieważ

Reklama
Reklama

– leges facit auctoritas, non veritas (ustawy tworzy władza, a nie prawda – T. Hobbes, Lewiathan, s. 26), auctoritas zaś jest zawsze stronnicza, działa bowiem w interesie określonej grupy interesariuszy, czasami też, mówiąc eufemistycznie, nie jest krynicą mądrości (tu uwaga: domniemanie racjonalności ustawodawcy to tylko postulat w procesie wykładni prawa, a nie obowiązująca norma),

– konstytucja jest swoistą umową społeczną, zawieraną na zasadzie „każdy z każdym", a nie umową dwustronną, w której „władca" zobowiązuje się do przestrzegania takich lub innych reguł; umowa ta zatem nie może być uchylona ani zmieniona przez samego „władcę" lecz tylko przez taką część społeczeństwa, jaka uczestniczyła w jej zawieraniu (J. J. Rousseau, Umowa społeczna),

– władze: ustawodawcza, wykonawcza i sądownicza powinny być rozdzielone, bo połączenie, choćby dwóch władz w jednym ręku stwarza niebezpieczeństwo powstania tyranii. Podział władz nie powinien jednak oznaczać ich separacji; władze muszą natomiast uzupełniać się, kontrolować i hamować tak, by żadna z nich nie stanęła ponad pozostałymi (C. L. Montesquieu, O duchu praw; lapidarnie myśl tę wyraża zasada checks and balances, wykreowana i rozwinięta przez A. Hamiltona na gruncie konstytucji Stanów Zjednoczonych).

Kontrola zgodności „zwykłych" ustaw z konstytucją dokonywana jest przeważnie przez specjalne trybunały, rzadziej zaś przez sądy powszechne. Drugi system funkcjonuje np. w Stanach Zjednoczonych, a jego podstawą jest nie sama konstytucja (nie zawiera ona w ogóle stosownych norm), lecz słynny precedensowy wyrok Federalnego Sądu Najwyższego, wydany w 1803 r. przez przewodniczącego J. Marshalla. Od tego czasu sędziowie federalni orzekają o zgodności ustaw federalnych z konstytucją federalną z 1787 r., sędziowie stanowi natomiast o zgodności ustaw stanowych z konstytucjami poszczególnych stanów. Praktyka ta była i jest nadal krytykowana, z uzasadnieniem, że rozstrzygnięcie zawarte w precedensie z 1803 r. jest niesłuszne, że sądy często anulują ustawy w sposób arbitralny, że wreszcie w Stanach Zjednoczonych rządzą sędziowie, a nie prezydent i Kongres (USA zatem to nie Rechtsstaat lecz Richterstaat).

Krytyka ta, jak dotąd, nie znajduje w Stanach Zjednoczonych posłuchu, choć w Federalnym Sądzie Najwyższym jest tylko dziewięciu sędziów, sądy stanowe zaś orzekają w jeszcze mniejszym składzie.

Argumentacja odwołująca się do liczby głosujących za daną decyzją ma swoją długą historię. Już Pliniusz Młodszy pisał w jednym z listów do cesarza Trajana: „Taka była opinia większości. Głosy bowiem liczy się, a nie waży (numerantur enim sententiae, non ponderantur) i inaczej być nie może w decyzjach publicznych, gdzie nic nie jest mniej równe niż sama równość. Bo chociaż nie wszyscy są jednakowo mądrzy, to prawa wszystkich są jednakowe" (Epistularum ad Trajanum libri novem). Zasada ta obowiązuje oczywiście w głosowaniach nad uchwaleniem danej ustawy, nie odnosi się jednak do instytucji orzekania o zgodności tej ustawy z konstytucją; w tej sferze dominujący głos mają „bardziej mądrzy", bo tak postanowił „naród–suweren" w referendum nad przyjęciem konstytucji.

Reklama
Reklama

Wykreował Metafizyk

Konstytutywną przesłanką owego filozoficzno-politycznego dylematu jest znaczna (niekiedy bardzo duża) dysproporcja między liczbą osób głosujących za uchwaleniem danej ustawy a liczbą sędziów orzekających o jej niezgodności z konstytucją.

Tak jest w typowej sytuacji, która jednak nie zachodzi w konflikcie o pozycję ustrojową polskiego Trybunału Konstytucyjnego. Otóż bardzo często wygłaszane jest przekonanie, że kreatorem konfliktu o Trybunał jest jeden poseł pełniący szczególną rolę w państwie, którą osobiście przyrównałbym do roli Wielkiego Metafizyka pełnionej w idealnym państwie opisanym przez reprezentanta schyłkowego włoskiego renesansu, T. Campanellę. W państwie tym, nazwanym Civitas Solis (Państwo Słońca), funkcjonuje Zgromadzenie Ludowe o kompetencjach głównie opiniodawczych, zbierające się systematycznie o każdym nowiu i pełni księżyca; działa też wymiar sprawiedliwości sprawowany przez sędziów, których wyroki mogą być zmieniane przez Wielkiego Metafizyka – uosobienie wszelkiej mądrości (inspiracja do nocnych obrad Sejmu i do utworzenia Izby Ludowej w Sądzie Najwyższym?).

„Quod scripsi, scripsi; nie będę nic zmieniał" (P. Piłat)..., uznając, że trzeba wołać, że „król jest nagi", że w gruncie rzeczy jest to doctorulus, który – wbrew znanej poetce powinien „repetować w szkole świata", nie tylko zresztą z samego prawa (W. Szymborska, Nic dwa razy).

I na koniec. W przewidywaniu możliwych retorsji spieszę donieść na siebie (wbrew zasadzie: accusare nemo se debet – nikt nie jest zobowiązany oskarżać samego siebie), że nie jestem „niewinnym dzieckiem" z baśni Andersena, odwrotnie – mam wielostronnie skalaną biografię, bo w czasach jeszcze dziecięcych należałem do Związku Młodzieży Wiejskiej „Wici", a w czasach już mocno dojrzałych – do PZPR. Dla ułatwienia też pracy gorliwym poszukiwaczom „haków" w genealogii osób „umoczonych w układzie" dodam, że z moich licznych braci jeden był wiceministrem łączności w latach 1978–1984, drugi zaś – aż sołtysem w mojej rodzinnej wsi Sitnica.

Autor jest sędzią Sądu Apelacyjnego w Poznaniu w stanie spoczynku

Zawody prawnicze
Notariusze zwalniają pracowników i zamykają kancelarie
Nieruchomości
Mała zmiana prawa, która mocno uderzy w patodeweloperkę
Zawody prawnicze
Reforma już rozgrzewa prokuratorów, choć do jej wdrożenia daleka droga
Nieruchomości
To już pewne: dziedziczenia nieruchomości z prostszymi formalnościami
Nieruchomości
Co ze słupami na prywatnych działkach po wyroku TK? Prawnik wyjaśnia
Materiał Promocyjny
Lojalność, która naprawdę się opłaca. Skorzystaj z Circle K extra
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama