Oceniając deprecjonowanie niektórych z ostatnich orzeczeń Trybunału Konstytucyjnego oraz uchwały zgromadzenia sędziów Sądu Najwyższego dotyczącej ich mocy normatywnej, należy przede wszystkim podkreślić, że koncepcja sentencji non existens (Nichturteil), mająca swe źródło w znanym wydarzeniu z udziałem szewca Voigta, który przeszedł do historii i legendy jako Hauptmann von Köpenick, jest po prostu absurdalna. Można się domyślać, kto pierwszy sformułował tezę, że akty prawne, o których mowa, są tylko „opiniami" („stanowiskiem" etc.), wiemy natomiast, że wiernopoddańczo powtarzają ją wszyscy adherenci Pana Prezesa, czyniąc to z przyrodzonym sobie urokiem. Tak więc dowiedzieliśmy się, że uchwała SN została powzięta przez „grupę kolesi" (gratuluję autorce odwagi w przełamywaniu reguł gramatycznych), że sędziowie Trybunału, wypowiadając się w materii będącej przedmiotem konfliktu o Trybunał, uczynili to na „spotkaniu towarzyskim przy kawce", że wreszcie wszystkiemu jest winien prezes Trybunału, polityk z samej definicji. Ta wspaniała zgodność poglądów akolitów Pana Prezesa zadziwia mnie prawie tak samo jak czyni to kantowskie „niebo gwiaździste nade mną i prawo moralne we mnie", nie odbiera mi jednak przekonania, że „stu ślepych nie widzi więcej niż jeden ślepy, a błąd popełniany masowo nie przestaje być błędem".
W toczącym się sporze o status ustrojowy Trybunału wyznawcy Pana Prezesa wygłaszają często zdanie, że argumenty zwolenników i przeciwników ograniczenia pozycji ustrojowej Trybunału w gruncie rzeczy się równoważą, a w każdym razie nie są rozstrzygalne empirycznie. Druga teza jest prawdziwa, nie podważa to jednak mojego przekonania, że rację mają przeciwnicy ograniczenia kompetencji Trybunału. Chodzi o to, że po ich stronie leżą takie przymioty jak głęboka wiedza prawnicza, długoletnie doświadczenie zawodowe zdobywane na różnych eksponowanych stanowiskach oraz – co szczególnie cenne – powszechne uznanie wymagającego środowiska zawodowego. Po drugiej stronie natomiast występują przeważnie osoby o wykształceniu w zakresie politologii, socjologii, kulturoznawstwa itp. albo mające wyłącznie doświadczenie zawodowego polityka. Ta „grupa kolesi" politycznych osłabia też często swoją wiarygodność, gdy używa takich rażąco błędnych wyrażeń jak „wyłanczać uwagę", „gospodarkę polską opierać o węgiel", „statystyka oparta o wskaźniki", „ulega poprawie", „nie umią" (nazwisk autorów tych wypowiedzi nie podaję, by zaoszczędzić im przykrości). Szczególnie jednak deprecjonuje te osoby kalekie używanie przez nie różnych wyrażeń z języka łacińskiego, ponieważ czynią to w intencji wykazania, że są ludźmi głęboko wykształconymi (poliglotami) i o szerokich horyzontach myślowych. Trzeba powiedzieć, że owo oszustwo językowe opłaca się politykom, „ciemnego luda" bowiem jest u nas dużo, dużo więcej niż znawców dziedzictwa kultury antycznej, w tym prawa rzymskiego i łaciny. W tym kontekście warto zauważyć, że a) w kodeksie prawa kanonicznego z 1983 r., noszącym oficjalną nazwę Codex Iuris Canonici auctoritate Joannis Pauli PP II promulgatus, roi się od reguł, których twórcami byli – o zgrozo – pogańscy juryści rzymscy, b) w prawoznawstwie uznawana jest powszechnie teza, że Ecclesia vivit lege Romana, co znaczy dosłownie: Kościół żywi się prawem rzymskim (tak tzw. Lex Ribuaria w: Monumenta Germaniae historica, vol. V, Hannover 1987 r.).
Szczególnym powodzeniem u polityków cieszą się wyrażenia „beneficjent" i „konsensus" (pierwsze z lubością powtarza pierwszy obywatel państwa),co mogłoby skłaniać do wniosku, że stały się one poprawne – jak twierdzą niektórzy językoznawcy – mocą powszechnego zwyczaju. Nie podzielam tego poglądu, ponieważ wyrażeń, o których mowa, używają tylko pewni przedstawiciele „elyt" politycznych oraz niektórzy niedouczeni prawnicy i dziennikarze. Prawdziwe elity (przepraszam za ten pleonazm) wysławiają się poprawnie; tak np. w komentarzach do art. 893 k.p.c. panowie M. Safjan, J. Jezioro i L. Stecki piszą o „korzyści uzyskiwanej przez beneficjariusza", a panowie Z. Radwański i M. Safjan piszą i mówią o pojęciu konsensu (pierwszy z nich także o dyssensie).
Aby silniejszy nie mógł wszystkiego
„Wracając jednak do naszych baranów" chciałbym – w tonacji wysokiego C – przypomnieć, że w ogólnej filozofii i teorii prawa zawsze były stawiane pytania o granice tzw. prawa pozytywnego, tworzonego przez ludzi, oraz o źródło obowiązywania i treść prawa ponadczasowego, istniejącego Dei gratia czy ex natura? W refleksji nad tymi zagadnieniami uczestniczyli także poeci, pisząc „quid essent leges sine moribus, quid essent mores sine fide" (czym byłyby prawa bez zasad moralnych, czym byłaby moralność bez wiary? – Horacy, Carmina) oraz „inde datae leges, ne fortior omnia posset" (prawa dane są po to, aby silniejszy nie mógł wszystkiego – Owidiusz, Fasti). W czasach najnowszych problem ten nabrał szczególnego znaczenia w związku z procesem norymberskim, w którym oskarżeni powoływali się na to, że działali zgodnie z obowiązujących ich prawem. Skazanie jednak nastąpiło na podstawie tzw. formuły Radbrucha (był to profesor prawa karnego, usunięty z katedry na Uniwersytecie w Królewcu zaraz po dojściu Hitlera do władzy), wyrażonej przez niego w opracowaniu pod tytułem zawierającym podwójny oksymoron: Gesetzliches Unrecht und übergesetzliches Recht, tłumaczonym przy pomocy zwrotu „ustawowe bezprawie i ponadustawowe prawo". Formuła ta w brzmieniu: lex iniustissima non est lex (prawo rażąco niesłuszne nie jest prawem) została później zaakceptowana przez Federalny Trybunał Konstytucyjny i zastosowana w wielu procesach dotyczących zbrodni popełnionych w NRD, m.in. w głośnych sprawach tzw. strzelców na murze.
W dawnych i bliskich nam dziejach nierzadko jakaś „ustawa" stawała się źródłem krzywd jej adresatów, a sprawiedliwość/słuszność (arystotelesowska epieikeia, rzymska aequitas) musiała szukać uzasadnienia w mitycznym prawie naturalnym. Pierwsze, częste zjawisko „niejedno miało imię". Oczywiście, historia czasami się powtarza, trzeba zatem pamiętać o przestrodze principiis obsta, zalecającej przeszkadzanie początkom, zwalczanie zła w zarodku (Owidiusz, Remedia in amorem, v. 91). Stosując się do tego, wołam głośno, że należy chronić ze wszystkich sił dotychczasowy status Trybunału, inaczej nocne tsunami ustawodawstwa zwykłego zniweczy nasze bezpieczeństwo prawne.
Władza jest zawsze stronnicza
Co do istoty sporu o Trybunał powiedziano już chyba wszystko. Od siebie chciałbym dodać, że „zwykłe" ustawy powinny być kontrolowane pod kątem ich zgodności z konstytucją przez instytucje (podmioty) zewnętrzne w stosunku do Sejmu, ponieważ