Elementem jednoczącym prace jest… światło. Pochodzące z różnych źródeł i technicznych urządzeń, od płomienia do wirtualnych lampionów; od prymitywnego palnika na gaz do mechanizmów przywodzących na myśl wyposażenie międzyplanetarnych statków.
Prawdziwy podbój plastyki przez nowe media i cyfrowe "zabawki" – to kwestia ostatniego dziesięciolecia. Ale indywidualne próby z jarzącą się sztuką pojawiały się już w latach 70. ubiegłego stulecia.
Hasło do wymarszu w cyberprzestrzeń dał Naum June Paik, zmarły w ubiegłym roku Koreańczyk, pionier wideoartu. W Berlinie przypomniano jego przewrotną pracę "Świeczka TV". Rzecz z 1975 roku: pusta skorupa staromodnego monitora, wewnątrz – zamiast kineskopu – płonąca świeczka. Paik dał w ten sposób do zrozumienia, że nawet najdoskonalsza technika nie zastąpi twórczego myślenia. Bo tak naprawdę w sztuce najważniejsza jest wyobraźnia. Oraz uniwersalna metafora.
Przykładem "The Scream" Gregory'ego Barsamiana z Chicago. Nieduże pomieszczenie zajmuje… krąg ludzkich głów nabitych na pręty. Kojarzą się z okrutnymi praktykami indiańskich plemion. Identyczne sine twarze z czerwonymi ustami pojawiają się i dematerializują. Wydobywa je z mroku migające stroboskopowe światło. Nie dość makabry – gęby kolejno, w oszałamiającym tempie otwierają się i z gardzieli wylatują dziwaczne przedmioty, które natychmiast przesuwają się na tyły czaszek i z powrotem wnikają w łby. Wszystko to w kompletnej ciszy. Przyznam, że nie mogłam oderwać wzorku od tego "wrzasku". Silniej działał niż dźwięk.
Za to obiekt zatytułowany "Visp" Christiana Partosa dostarcza pozytywnych wrażeń. Oto w ciemnej sali wirują jarzące się punkciki. Tysiące światełek układają się w rytmy, fale, wzory. Te konstelacje gwiazd przeobrażają się w ułamkach sekund. A choć ludzkie oko nie jest w stanie zarejestrować dynamiki i przebiegu zmian, każdy układ wydaje się porywająco piękny. Hipnotyczna praca.