Dziesięć jednocześnie prezentowanych tam wystaw uświadamia, jaką rolę odgrywali kiedyś, a kim są obecnie wielcy twórcy.
Klee, Giacometti, Beuys, Warhol, Koons. Nazwiska jak dzwony, wypisane wielkimi czcionkami na fasadach muzeów. Drogowskazy wytyczające wielokilometrową trasę, na której znalazły się także pokazy zbiorowe, tematyczne. Dopiero po przejściu całości objawia się sens przedsięwzięcia. Chodzi mianowicie o status artysty – obecnie i w minionych wiekach.
Kiedyś traktowano go jak bezimiennego rzemieślnika, potem wyniesiono do rangi proroka, następnie zobaczono w nim demona. A współcześnie? Jedni uwierzyli w wyroki rynku sztuki i biegną za modami, inni zdystansowali się wobec trendów, jeszcze inni kreują swój image jak gwiazdorzy filmowi.
[srodtytul]Mit znad Nilu[/srodtytul]
Marszrutę tropami "Kultu artysty" warto rozpocząć w Altes Museum. Tam na widza czeka "Egipcjanin Giacometti". Tak mianowano szwajcarskiego mistrza, fana sztuki sumeryjskiej i staroegipskiej. Autorzy prezentacji zwracają uwagę, że "każda sztuka była kiedyś współczesna", nim uznano ją za ramotę. Ale może się zdarzyć, że upodobania estetyczne społeczeństwa powtórzą się po wiekach i zabytki okażą się ponownie "nowoczesne". To właśnie przypadek arcydzieł znad Nilu. W XIX wieku stały się największym odkryciem archeologii. Niektórzy artyści – wśród nich Giacometti – zrobili z nich twórczy użytek. Czy można mówić o "kulcie artystów"? Nie, to był "kult kultury".