Wojciech Nowicki, publicysta i kurator wystaw fotograficznych, złożył ten tom z esejów publikowanych w "Tygodniku Powszechnym" – co nietrudno zauważyć: to myśli i uwagi zapisywane kawałkami. Dlatego "Dno oka" najlepiej czytać na wyrywki, na co akurat przyjdzie smak. Bo te teksty – nadziane dygresjami i przypisami – nie nadają się do odbioru na chybcika. Wymagają także pewnego znawstwa tematu.
Książka to kilkanaście miniatur osnutych wokół 29 zdjęć. Wszystkie pochodzą z kolekcji autora, który niekiedy dzieli się historią, jak wszedł w ich posiadanie.
Na ogół zaczyna od opisu tego, co widać na obrazku. I Nowicki widzi o wiele więcej, niż wydaje się przy pobieżnym oglądzie. To on naprowadza oko odbiorcy na detale stanowiące o wyjątkowości ujęcia. Potem zagłębia się w niewidoczne, społeczno-historyczne tło. Niekiedy bawi się w psychologa, innym razem ujawnia sekrety techniki (np. autochromów) lub wyjaśnia błędy popełnione przy… balsamowaniu zwłok (to o ostatnim zdjęciu marszałka Piłsudskiego). I za każdym razem wprowadza nowe tropy. Dzięki temu lektura "Dna oka" staje się przygodą.
[srodtytul] Wady, czyli zalety[/srodtytul]
Najstarsze publikowane w książce prace cofają nas w wiek XIX. Najnowsze powstały przed ćwierćwieczem i paradoksalnie wydają się anachroniczne. To kilka kadrów z gigantycznego cyklu niewymyślnie zatytułowanego "Zapis socjologiczny" Zofii Rydet. Seria obrosła komentarzami; autorkę na stare lata (zmarła w 1997 r.) zaliczono do naszych największych mistrzów obiektywu. "Zapis…" pochodzi z lat 1978 – 1988; jest rejestracją dogorywających domostw i ich właścicieli w równie kiepskiej kondycji. Kadry aż kipiące od szczegółów, wizerunki aż zbyt wymowne. Całość przytłaczająco gadatliwa. I tu mam lekką pretensję do Nowickiego: do tego nadmiaru dodaje swój komentarz zbyt bogato (jak na mój gust) inkrustowany cytatami. W tym przepychu znikają takie bonmoty jak choćby: "Dzieło Rydet jest z wad zbudowane, to wielka jego zaleta".