Rz: Większość polskich artystów tworzy plakaty kulturalne. A pan konsekwentnie przede wszystkim politycznie i społecznie zaangażowane. Skąd ten wybór?
Lex Drewinski:
To oczywiste, pochodzę z Polski. Z kraju, gdzie ludzie po nieustannych historycznych zawieruchach są szczególnie uwrażliwieni na politykę. Żyłem tu w czasach komuny, w ustroju, który trudno uznać za normalny. Moje zaangażowanie wzięło się z buntu i protestu przeciwko systemowi, który nie był na mnie skrojony.
Od 28 lat mieszka pan w zachodniej części Berlina, ale i tam nie przestaje reagować na nierozwiązane problemy świata: totalitaryzm, terroryzm, rasizm, przemoc...
Wyjechałem z żoną w połowie lat 80. Przyrzekłem sobie, że zrobię to przy pierwszej nadarzającej się okazji, bo nie mogłem żyć dłużej w stanie wojennym. Przyznam, że na początku doznawałem pewnej satysfakcji, gdy w Berlinie Zachodnim widywałem lewackich demonstrantów pod czerwonymi sztandarami bitych przez policję. Jako uciekinier z kraju, w którym czerwoni byli górą, odbierałem to jako rodzaj zadośćuczynienia.