Czuję chłód Europy

Samuel Aranda, gwiazda światowej fotografii, juror i laureat World Press Photo, o społecznych korzeniach kariery, arabskiej rewolucji i cenie wolności.

Publikacja: 18.05.2013 01:23

Bar KFC w Sanaa, Jemen, luty 2013.

Bar KFC w Sanaa, Jemen, luty 2013.

Foto: Rzeczpospolita, Samuel Aranda Samuel Aranda

Gdyby ślepiec zapytał, co to jest dobre zdjęcie – co by pan odpowiedział?

Samuel Aranda:

Nie posługuję się słowem, tylko obrazem, dlatego trudno mi odpowiedzieć na tak postawione pytanie. Jednak, moim zdaniem, najważniejsze jest przekazywanie emocji. Fotografia nie musi być piękna ani nawet poprawnie zrobiona. Patrząc na dobre zdjęcie – powinniśmy czuć to, co jego bohaterowie.

Najsłynniejszą pana pracą jest arabska pieta „Walcząc o zmianę". Przedstawia jemeńskiego rebelianta w objęciach zakwefionej matki. Zaaranżował pan obraz czy zatrzymał w kadrze życie?

Wszystko rozgrywało się na gorąco, a ja reagowałem spontanicznie. Przebywałem akurat w szpitalu i nagle zobaczyłem obrazek o niezwykle uniwersalnym wyrazie: matka trzymała na kolanach krwawiącego syna.

Nie sądzę, by słyszała o piecie Michała Anioła.

Na pewno nie. Ale są gesty, które mają takie samo znaczenie pod każdą szerokością geograficzną. Tym razem matka tuliła do piersi syna rannego podczas demonstracji przeciwko reżimowi w Jemenie. Cała historia skończyła się happy endem. Chłopak przeżył, a kiedy wojna się skończyła, pojechałem ponownie do Jemenu. Spotkaliśmy się, okazali się sympatycznymi ludźmi. Byli dumni, że zdjęcie stało się symbolem rewolucji w Jemenie.

Pamięta pan swoje pierwsze zdjęcie?

Zrobiłem je, gdy miałem 18 lat. Wcześniej nie miałem aparatu, bo pochodzę ze skromnej, robotniczej rodziny. Właśnie wtedy zaangażowałem się w ruch społecznego protestu w Hiszpanii. Dokumentowałem demonstracje i represje stosowane przez policję. Używałem tradycyjnego aparatu na klisze Nikon FM – starego, ale prostego w obsłudze. Kiedy miałem 21 lat, zacząłem podróżować, fotografować świat, cieszyć się życiem. Pracowałem nad swoim stylem, uczyłem się używać efektów specjalnych.

Robi pan zarówno czarno-białe, jak i kolorowe zdjęcia. Od czego to zależy?

Kolor musi pasować do tematu. W Jemenie wiedziałem, że zdjęcia powinny być kolorowe, ponieważ było wspaniałe światło, a ludzie nosili piękne, tradycyjne ubrania. Z kolei kiedy fotografowałem kryzys w Hiszpanii – w naturalny sposób wybrałem fakturę biało-czarną. Nie interesowałem się kreacjami rodaków, ani pejzażami ojczyzny. Chciałem skupić uwagę – swoją i odbiorcy – na emocjach.

Pierwszą nagrodę zdobył pan, dokumentując afrykański exodus do Europy. Jak się pan do tego przygotowywał?

Najpierw pojechałem fotografować Maroko, Mauretanię i Algierię. Poświęciłem na to aż dwa lata. Spotkałem na pustyni ludzi, którzy chcieli wyjechać do Europy. Naturalną konsekwencją było to, że towarzyszyłem im, gdy płynęli łodziami. Odnalazłem ich na morzu, korzystając z pomocy rybaków. Zostałem nagrodzony, ponieważ sfotografowałem ludzi zranionych przez hiszpańską policję, żyjących w nieludzkich warunkach.

Czego o życiu, śmierci, głodzie i przetrwaniu nauczyło pana obcowanie z imigrantami?

My, Europejczycy, żyjemy w komfortowych warunkach, a mimo to wyzbywamy się naszych społecznych wartości. Jadę do Barcelony. Sklepy są pełne towarów, ale obok nich, na ulicy, żyją bezdomni. I nikt nawet nie spojrzy im w oczy. W środkach komunikacji publicznej nikt ze sobą nie rozmawia. Każdy się boi każdego, a gdy ktoś spróbuje rozpocząć rozmowę, robi wrażenie, że będzie czegoś chciał od innych.

Pieniędzy.

Tego wszyscy się boją. My, Europejczycy, coś bezpowrotnie utraciliśmy. Tworzymy kulturę strachu. Żyjemy w strachu. Kiedy wchodzimy do samochodu, zamykamy okna. W domach niemal barykadujemy drzwi. Czego się boimy? Nigdy nic złego mnie w Hiszpanii nie spotkało! W krajach arabskich jest inaczej. Właśnie tam mam najlepszych przyjaciół i czuję się najbardziej komfortowo. Dlatego, że tam ważne są wartości. To w Jemenie poznałem prawdziwy wymiar pomocy społecznej. To jest naprawdę biedny kraj, a mimo to ludzie dzielą się tym, czym mają. Każdy ci pomoże. Każdy otworzy drzwi do swojego domu. Wystarczy, że pomieszkam w Hiszpanii kilka miesięcy i tęsknię za arabskimi miastami. Lubię tam wyjść na ulicę, pogadać. W Barcelonie czuję chłód.

Czym różni się praca w państwach arabskich i w Bukareszcie, gdzie fotografował pan bezdomne dzieci albo w Neapolu, gdzie tematem była camorra?

To jest zawsze ta sama historia – o biedzie. O Dawidzie i Goliacie. O biednym i bogatym. Wszędzie przyglądam się ludziom biednym, którzy nie wiedzą jak żyć, a nikt im nie chce pomóc. W każdym zakątku świata dzieci i młodzież nie mają na szkołę i studia. W Bukareszcie komunistyczny dyktator Ceausescu oferował niemal darmowe utrzymanie i edukację. Kiedy reżim upadł, wiele dzieci stało się sierotami również po komunizmie, bo ich rodzice nie dawali rady utrzymywać rodzin. Pozbawione opieki, wybrały wegetację w kanałach i narkotyzowanie się hermolem. Żeby zapomnieć. W Neapolu obserwowałem młodych, którzy wstępowali w szeregi mafii, ponieważ nie mieli szans na studia. W Jemenie zrobili rewolucję.

Często czuł pan śmierć?

Kilka razy się zdarzyło. To część uprawianego zawodu. Nie tylko fotografowie ryzykują życiem. Strażacy czynią to każdego dnia. Sanitariusze, policjanci. Ale o nich się nie mówi. Oni nie udzielają wywiadów. W przypadku mojej profesji też nie powinno się o tym za wiele mówić. Nikt przecież nas nie zmusił do tej pracy. To nasz wolny wybór. Jesteśmy świadomi, co ryzykujemy. W tym roku zabito dwóch moich przyjaciół. Ale kelnerom też zdarza się stracić przyjaciół. Takie jest życie. Musimy się urodzić i umrzeć.

Jak radzi pan sobie ze stresem?

Jestem spokojną osobą. Dużo śpię. Kiedy kończę pracę, lubię wyłączyć telefon komórkowy i nie odbierać e-maili. Wybieram się wtedy z moją dziewczyną w góry.

A używki?

Nie piję, dlatego nie mam problemu w krajach arabskich, gdzie jest kłopot z alkoholem. Wczoraj się złamałem, ale jestem w Polsce.

Fotografował pan sędziego Baltasara Garzona, który chciał odkryć groby ofiar reżimu Franco.

Mieliśmy w Hiszpanii straszną dyktaturę, a nikt nie poniósł kary. Ludzie, którzy sprawowali władzę, oraz ich rodziny wciąż mają duże wpływy. Sędzia Garzon chciał odnaleźć i otworzyć masowe groby ofiar, żeby ludzie nareszcie mogli pochować swoich bliskich. Finał był taki, że został zwolniony z pracy. Oto Hiszpania. Każdy, kto się tu zajmuje przeszłością, pakuje się w kłopoty.

Co będzie dalej z pana krajem? Podzieli się?

Nie czuję się związany ani z kastylijskimi centralistami, ani z katalońskimi seperatystami. Nie podoba mi się to, jak nowy rząd Katalonii stara się uzyskać niepodległość, bo wykorzystuje tę kwestię dla własnych korzyści. Tworzą go ci sami ludzie, którzy jeszcze niedawno sprawowali władzę z konserwatystami. Prądy w polityce się zmieniły – oni też. Politycy zawsze mają jeden cel – utrzymać się przy władzy.

Bycie wolnym strzelcem to łatwy kawałek chleba?

Zwolniono mnie z AFP. Ale teraz mam większą swobodę. Oczywiście – za to się płaci. W jednym miesiącu zarabiam, a w następnym już nie. Jednak wolę być freelancerem, bo gdy pracuje się dla koncernów, robi się zdjęcia – ale nie wiadomo, co z nimi robią. Zamówienie konkretnego materiału kosztuje. I zobowiązuje.

Jak się panu pracuje dla „New York Timesa"?

To gazeta, która wspiera rzetelne dziennikarstwo. Zdjęcia do artykułu o kryzysie w Hiszpanii przygotowywałem cztery miesiące, nie mając problemu z utrzymaniem i pieniędzmi. To była wspaniała przygoda.

Czy prowadząc warsztaty w Warszawie, zauważył pan osobny styl naszych fotografów?

W Europie Wschodniej robi się dużo biało-czarnych zdjęć. Więcej niż w Ameryce. Liczy się pomysł. W Polsce oglądałem, na przykład, reportaż o starej kobiecie, który był robiony aż przez rok!

Tymczasem za zdjęcie do sieci płaci się 5 złotych.

A w Hiszpanii 2 euro. Dlatego nie pracuję dla hiszpańskich mediów, a wielu hiszpańskich fotografów szuka klientów za granicą. To samo radziłem młodym polskim fotografom, którzy pytali mnie, jak żyć.

Rzeźba
Ai Weiwei w Parku Rzeźby na Bródnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Rzeźba
Ponad dwadzieścia XVIII-wiecznych rzeźb. To wszystko do zobaczenia na Wawelu
Rzeźba
Lwowska rzeźba rokokowa: arcydzieła z muzeów Ukrainy na Wawelu
Sztuka
Omenaa Mensah i polskie artystki tworzą nowy rozdział Biennale na Malcie
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Rzeźba
Rzeźby, które przeczą prawom grawitacji. Wystawa w Centrum Olimpijskim PKOl