Kto by spodziewał się sztuki w stodole? Tymczasem w alpejskim miasteczku Schwarzenberg w dawnym gospodarskim budynku urządzono (nowocześnie!) muzeum Angeliki Kaufmann, malarki urodzonej w pobliskim Chur. Jednej z pierwszych, która stanęła w szranki z męską konkurencją.
Muzeum działa czwarty sezon. Program kręci się wokół osoby bohaterki – tak jak ostatnia prezentacja, zatytułowana „Wybrani przyjaciele”.
[srodtytul]Anielska uroda, angielska przygoda[/srodtytul]
Miała atuty: anielską urodę, rozliczne talenty i przekonanie o swych umiejętnościach, zaszczepione przez rodzica, także malarza. John Kaufmann, zamiast kupować córce lalki, dawał jej do zabawy pędzle i ołówki. Od dziecka poznawała tajniki warsztatu, ćwiczyła rękę i oko. Jedenastoletnia, pojechała z papą do Mediolanu, poprzedzana famą wunderkinda. W kolejce po portrety pędzla małolaty ustawiła się miejscowa socjeta, z arcybiskupem miasta łącznie.
Niewiele później, Angelika wykonała wraz z tatą malowidła ścienne i ołtarz dla kościółka w Schwarzenbergu. Widziałam te prace. Klasycystyczne, poprawne kompozycje, nic szczególnego, ale jak na nastolatkę – powinszować! Miała szesnaście lat, gdy osierociła ją matka. Wtedy ojciec znów zabrał ją do Włoch, gorączkowo pragnąc „urządzić” ją w świecie. Angela uwodziła maślanym błękitnym spojrzeniem i słodkim, czystym głosem, którym wyśpiewywała ballady. Już wtedy znała kilka języków (do tego też wykazywała spore zdolności), w tym włoski. Przydawało się jej to podczas włoskich peregrynacji, które zabrały sześć lat.