Sztuka współczesna ma chroniczną tendencję do nadymania się. Happeningi przeobraziły się w teatralne spektakle, sztuka wideo w pełnometrażowe filmy, wystawy w edukacyjne sale, forma przerosła treść. Ale dzisiejsza sztuka to też wszystkożerna bestia, istota o wyjątkowo pojemnym żołądku, która potrafi wchłaniać dowolne formy wypowiedzi i wyprawiać się w poszukiwaniu świeżych kąsków w najbardziej peryferyjne rejony kultury. Sztuką może być wszystko. Komiks też? Czemu nie.
Tekst z archiwum "Rz"
W Polsce to gatunek niszowy w swym nakładzie i zasięgu oddziaływania, właściwie trwa dzięki grupie niepoprawnych entuzjastów: wydawców, rysowników i animatorów. Może nawet jest ich więcej niż czytelników gotowych płacić za zeszyty. Na dodatek bez żadnego zaplecza instytucjonalnego (środowisku marzy się, by powstał komiksowy PISF czy Izba Książki), za to ze wsparciem okolicznościowym.
Nie wiadomo, dlaczego odpowiadający za kulturę decydenci uparli się, by prawie każdą historyczną rocznicę świętować antologią komiksu (Chopin, Powstanie Warszawskie, Grunwald...). Powstają zwykle chałtury, które robią więcej szkody niż pożytku. Czy więc sojusz świata sztuki tęskniącego za nową publicznością, energią ze środowiskiem komiksu wypatrującego czytelnika i przede wszystkim uznania ze strony świata sztuki jest możliwy?