Tak naprawdę już to robią (choć na razie na małą skalę) pracownicy w USA i w Wielkiej Brytanii. W USA dwa roboty ułatwiają zdalną obecność pracującym z domu specjalistom Sloan School of Management na MIT. Z kolei w Wielkiej Brytanii w takie urządzenia zaczynają inwestować nawet mniejsze firmy, jak opisana w „The Guardian" agencja First Light PR, która wiosną tego roku „zatrudniła" Jenkins Steel, robota wyspecjalizowanego w tzw. telepresence czyli tele-obecności.
Snowden z awatarem
Do zainteresowania tele-obecnością przyczynił się w zeszłym roku Edward Snowden, bohater afery związanej z ujawnieniem w mediach tajnych informacji NSA. Wykorzystując specjalnego robota i system z firmy Suitable Technologies z Palo Alto, były analityk CIA pojawiał się zdalnie w różnych miejscach na świecie. Za pośrednictwem robota- awatara (określanego jako Snowdenbot) występował m.in. na konferencji technologicznej TED w Kanadzie, odwiedzał biura organizacji praw człowieka USA, choć w rzeczywistości siedział przed komputerem w Rosji, która udzieliła mu azylu.
Jak tele –obecność wygląda w praktyce? Wbrew pozorom nie ma nic wspólnego z filmami, gdzie często oglądamy maszyny upodobnione do ludzi maszyny. Współczesne roboty do tzw. telepresence czyli tele-obecności wyglądają jak monitor komputera albo tablet umieszczony na wysięgniku poruszającym się na stabilnych, sporych kołach. (Przypominają trochę Seagwaya).
Estetyka jest mniej ważna niż funkcjonalność urządzenia, które ma się łatwo przemieszczać nie przeszkadzając innym i zapewniając dobry kontakt z telepracownikiem. Ten siedząc w domu przed ekranem komputera widzi i słyszy, co się dzieje w biurze a i sam jest dobrze widziany na ekranie robota. W Sloan School of Management na MIT dwa tele-boty uczestniczą często w spotkaniach podjeżdżając do stołu konferencyjnego albo przemieszczają się po biurze. Podobnie jest w brytyjskiej First Light PR, której szef, Paul Gittins przyznaje, że początkowo wrażenie było trochę dziwne, gdy za plecami słychać było ciche buczenie, w ślad za którym obok biurka pojawiała się na ekranie twarz kolegi. –Z czasem jednak wszyscy się do tego przyzwyczaili- twierdzi Gittins.
Rynek warto 1,5 mld dolarów rocznie
– Wrażenie obecności jest tak realistyczne, że jeśli roboty podjeżdżają zbyt blisko to ma się wrażenie, że naruszają twoją osobistą przestrzeń- przyznaje jedna z pracownic szkoły w rozmowie z „The Wall Street Journal", który przewiduje, że zdalne awatary mogą się stać popularne wśród często bywających w służbowych rozjazdach menedżerów. Wtedy prawie w dowolnej chwili będą mogli zadbać o swoją tele-obecność w firmie i np. przejechać się rankiem (albo pod koniec dnia) po biurze sprawdzając, czy ludzie są na stanowiskach. Wtedy stare powiedzenie, "gdy kota nie ma, myszy harcują" straci nieco na aktualności.