W 2016 r. gospodarka straciła impet, doszło do załamania inwestycji. Tymczasem sytuacja na rynku pracy systematycznie się poprawiała, stopa bezrobocia osiągnęła historyczne minima. Rynek pracy odczuje spowolnienie z opóźnieniem, czy może to spowolnienie było jednak iluzoryczne?
W tradycyjnym ujęciu rynek pracy jest opóźniony względem koniunktury w całej gospodarce. Brak oznak spowolnienia na rynku pracy nie byłby więc niczym nadzwyczajnym. Ale wcale nie jest tak, że sytuacja na tym rynku jest jednoznacznie dobra. Spadek bezrobocia w danych BAEL (Badanie Aktywności Ekonomicznej Ludności – red.) w II i III kw. 2016 wynikał głównie ze spadku wskaźników aktywności zawodowej, a nie ze wzrostu zatrudnienia. W tym sensie spadek stopy bezrobocia nie musi dobrze świadczyć o koniunkturze na rynku pracy, o popycie na pracę, tylko źle o podaży pracy. A do tego od lat płace rosną bardzo niemrawo.
Niemrawo? W ub.r. w sektorze przedsiębiorstw tempo wzrostu wynagrodzeń realnych wynosiło średnio niemal 5 proc.
Wzrost realnych wynagrodzeń w latach 2015-2016 był w dużej mierze efektem deflacji. A deflacja już się skończyła. W ujęciu nominalnym płace rosły wolniej, w tempie około 4 proc. rok do roku. Mało tego, od 2008 r. trend jest spadkowy. Trudno to nazwać dynamicznym wzrostem wynagrodzeń. W naszych raportach konsekwentnie zwracamy uwagę, że w ciągu ostatnich 20 lat w Polsce bardzo zmalała częstotliwość podwyżek płac. Przeciętny Polak czeka obecnie na podwyżkę cztery lata.
W 2008 r. przy zbliżonej stopie bezrobocia wzrost płac był rzeczywiście zdecydowanie szybszy. Co się zmieniło?