Senator nie zdradził, kto miałby decydować o wyborze osób, które nie są godne, aby należeć do wspólnoty narodowej i z kogo należy oczyścić Polskę. Nie powiedział też, w jaki sposób „oczyszczenie” maiłoby nastąpić. Eliminacja? Deportacja? Więzienie?
Wystąpienie Biereckiego wywołała lawinę negatywnych komentarzy i porównań do czasów autorytarnych, epoki walki o czystość rasy i do języka faszyzmu. Na wypowiedź partyjnego kolegi zareagował Joachim Brudziński, szef MSWiA, pisząc na Twitterze: "Na słowa pana senatora mogą tylko ze współczuciem popukać się w głowę. Wypowiedź głupia i nieodpowiedzialna, mam nadzieję, że będzie refleksja i słowo: przepraszam".
Jednak senator Bierecki w swojej wypowiedzi nie dostrzega niczego niestosownego i przepraszać nie zamierza, przekonując, że chodzi mu o potępienie osób, które wyśmiewały smoleńskie miesięcznice i utrudniały żałobę. Stanisław Karczewski, marszałek Senatu, twierdzi wręcz, że senator PiS… „mówił o pojednaniu, budowaniu wspólnoty”, a słowa te zostały wyjęte kontekstu. Z kolei, po tym jak media zwróciły uwagę na wypowiedź polityka, posłanka PiS Joanna Lichocka napisała: „Gorliwi funkcjonariusze frontu propagandowego postkomuny będą grzać tą niefortunną wypowiedzią jednego z senatorów PiS. Można ich policzyć;)” (pisownia oryginalna).
Sytuacja senatora Biereckiego w klubie PiS jest szczególna. Jest jednym z najbogatszych posłów, na którego partia i media sympatyzujące z PiS w potrzebie zawsze mogły liczyć. Dlatego, jeśli Bierecki sam nie uzna, że należy uderzyć się w pierś, to nawet Jarosław Kaczyński do spółki z o. Tadeuszem Rydzykiem go do tego nie zmuszą. Prawda bowiem jest taka, że sam Bierecki gdyby chciał, to ze swoim majątkiem i wpływami mógłby stworzyć ugrupowanie, które w jakimś stopniu zaszkodziłoby PiS. Na wojnę z Biereckim PiS nie stać. Dosłownie!