Szef MON Mariusz Błaszczak zdecydował o powołaniu pełnomocnika do stworzenia systemu rekrutacji do Sił Zbrojnych. Został nim gen. bryg. Artur Dębczak. Ma on uprościć i usprawnić system rekrutacji. Na razie nie są znane szczegóły, ale celem jest zwiększenie liczby żołnierzy.
Skąd taka, zresztą bardzo dobra, decyzja? Otóż na koniec roku MON podawał, że w Siłach Zbrojnych służy ok. 106 tys. żołnierzy zawodowych, ale pod koniec miesiąca ich liczba spadnie. Bo teraz żołnierze zawodowi podejmują decyzję o odejściu ze służby. Takie zjawisko występuje co roku w styczniu. Zazwyczaj na taki krok decyduje się kilka tysięcy osób.
Sęk w tym, że armii z powodu niżu demograficznego coraz trudniej będzie zniwelować ten ubytek, a tym bardziej zwiększyć liczbę żołnierzy. Minister Błaszczak założył, że armia powinna liczyć 150 tys. żołnierzy zawodowych, chociaż nigdy nie określił, kiedy osiągniemy ten stan.
Aby liczba żołnierzy wzrosła, potrzebne są gruntowne zmiany, bo system rekrutacji do wojska jest niewydolny. Procedury są zbyt skomplikowane i rozłożone w czasie. Kandydat w WKU nie może załatwić wszystkich spraw związanych z wstąpieniem do wojska. W innych miejscach są komisje lekarskie czy miejsca przeprowadzania badań psychologicznych. To zniechęca potencjalnych kandydatów.
Brakuje także rzetelnej informacji, na jakie bonusy może liczyć żołnierz. Np. na stronie internetowej wojsko-polskie jest informacja, że dostaje dodatek mieszkaniowy, ale nie wiadomo, jak jest on wyliczany. Nie znaleźliśmy też np. informacji, ile może zarobić na starcie np. szeregowy. Niby drobne rzeczy, ale one rzutują na to, czy ktoś się zdecyduje na służbę czy nie.