Boże, uchowaj przed katolickim lobbingiem

Skromne polskie doświadczenia nie zachęcają do lobbowania na rzecz katolików przy użyciu religijnych grup nacisku – pisze politolog i były jezuita Stanisław Obirek.

Publikacja: 20.11.2007 17:02

Boże, uchowaj przed katolickim lobbingiem

Foto: Fotorzepa, Bartosz Siedlik

Red

Kościół katolicki jest przedmiotem troski nie tylko biskupów. Coraz więcej publicystów włącza się do debaty o potrzebie dostosowania Kościoła do nowej, szybko zmieniającej się sytuacji w naszym kraju. Szczególnie dynamicznym rzecznikiem głębokich zmian jest redaktor Tomasz Terlikowski, który zasłynął z wielu bezkompromisowych diagnoz i równie celnych uwag pod adresem zaangażowania politycznego katolickich hierarchów. Chętnie też cenzuruje on nazbyt – jego zdaniem – otwartych teologów. Wystarczy wspomnieć jego niewątpliwą zasługę w rezygnacji bpa Stanisława Wielgusa z kierowania diecezją warszawską czy napomnienia pod adresem kardynała Stanisław Dziwisza nazbyt faworyzującego jedną partię.

Terlikowski nie poprzestaje na doraźnej ocenie sytuacji Kościoła w Polsce. W artykule „Katolicy potrzebują skutecznego lobbingu” („Rz” 13.11.2007) sformułował nie tylko diagnozę smutnego stanu, w jakim znalazł się Kościół, ale wskazał skuteczne środki zaradcze. Na początku stwierdza: „Polska potrzebuje obecności świadomych katolików w życiu publicznym. Ale do tego niezbędne jest powstanie koalicji »moralnej większości«, która nie wiążąc się ściśle z jedną partią, będzie uparcie lobbować na rzecz rozwiązań konserwatywnych i katolickich”. Chciałoby się zawołać Boże uchowaj!

Dobrodziejstw „moralnej większości” doświadczyli obywatele Stanów Zjednoczonych i do dzisiaj nie mogę się pozbierać po jakże „skutecznej” działalności protestanckiego kaznodziei telewizyjnego Jerry’ego Falwella, który założył wspomniany ruch. Nim włączył się aktywnie w politykę i popieranie polityków działających zgodnie z propagowanymi wartościami, zakładając w 1979 roku moral majority, zdążył nawymyślać działaczom walczącym o zniesienie dyskryminacji i o prawa człowieka, w tym Martinowi Luthrowi Kingowi.

To właśnie pogarda dla elementarnych zasad demokracji była powodem polaryzacji społeczeństwa amerykańskiego, demonizacji takich grup mniejszościowych jak geje i lesbijki. To Falwell przypisał tym grupom częściową przynajmniej odpowiedzialność za „karę”, jaka spotkała USA 11 września 2001 r. To on dopatrzył się homoseksualnych skłonności w bohaterze „Teletubisiów” Tinky Winky. Po nim przed tym niebezpieczeństwem przestrzegała polskie dzieci także rzecznik praw dziecka Ewa Sowińska.

Ale Falwell nie zawsze był śmieszny. Przeważnie nader serio ostrzegał przed niebezpieczeństwami. U nadchodzącego Antychrysta dopatrzył się rysów żydowskich (to wszystko można sprawdzić w powszechnie dostępnych danych w Internecie).

A osławione think tanki, które tak zachwala publicysta „Rzeczpospolitej”, to główne źródło islamofobii i lęków przed wszystkim, co nie jest zgodne z ich radykalnie konserwatywnym światopoglądem. To przecież radykalni konserwatyści właśnie parli do wojny z Irakiem, której konsekwencje wciąż są trudne do przewidzenia. Na pewno doprowadziły zaś Stany Zjednoczone do izolacji i utraty pozycji kraju walczącego o zwycięstwo demokracji na świecie.

Entuzjastom proponowanych przez Terlikowskiego rozwiązań polecałbym lekturę książki Kevina Phillipsa wydanej w 2006 r., której tytuł „Amerykańska teokracja” został opatrzony znamiennym podtytułem: „O niebezpieczeństwie i polityce radykalnej religii, o ropie i pożyczonych pieniądzach w XXI wieku”. To ostrzeżenie przed przecenianiem obecności religii w świecie polityki, albo – jak określił to Basam Tibi – przed „religiolizacją polityki”. Wszak fundamentalizm religijny ma nie tylko islamskie oblicze, równie dotkliwy bywa fundamentalizm chrześcijański.

Zresztą nasze skromne polskie doświadczenia też nie zachęcają do lobbowania przy użyciu religijnych grup nacisku. Choć trzeba przyznać iż radiowi i telewizyjni kaznodzieje i u nas odnieśli wymierne korzyści za zdecydowanie popieranie bliskim im polityków. Pytanie, czy jest to zgodne z duchem i literą katolickiej teologii, pozostaje otwarte.

W zakończeniu tekstu Terlikowski wspomina, że w Polsce nie jest źle, że się wiele dzieje, a „archipelag radykalnej ortodoksji” nie tylko jest coraz wyraźniej obecny, ale sprzęga działania i wypracowuje coraz skuteczniejsze formy „ortopraksji”. Pisze też o „potrzebie badań naukowych”, konieczności „włączenie się w aktywną walkę o następne pokolenia, nie tylko w przestrzeni religijnej”. Czyżby? Jakie to odkrywcze i nowe! Bo do tej pory, po Soborze Watykańskim II, który dziękować Bogu zakończył się w 1965 roku, Kościół katolicki czekał na wskazania, jak włączyć się w ziemską rzeczywistość.

Moje doświadczenia Kościoła jest inne. I to zarówno wtedy, gdy byłem księdzem, jak i dzisiaj, gdy pracuję jako świecki. To właśnie przełom dokonany na Soborze Watykańskim II każe mi z nadzieją myśleć o możliwościach przezwyciężenia sztucznych podziałów, jakie różne „dzieła Boże” wnosiły i wnoszą do solidarnej działalności wszystkich ludzi dobrej woli.

Pytaniem otwartym pozostaje zatem kwestia, na ile przywołane przez Terlikowskiego działania należy utożsamiać z Kościołem katolickim. Redaktor zatroskany o przyszłość katolicyzmu w Polsce jakoś nie dostrzega tego, co się dzieje poza („znakomitymi zresztą”) tytułami.

Można nie mieć sympatii do katolicyzmu otwartego, ale śmiem twierdzić iż „Tygodnik Powszechny”, „Więź” i „Znak” znacznie więcej robią, by utwierdzić katolików w ich przekonaniach katolickich niż „archipelag radykalnej ortodoksji”. Nie wspomnę już o tytułach „związanych z Kościołem instytucjonalnym”, z którymi swego czasu współpracowałem.

Rozumiem, iż Terlikowski swoje wzorce „lobbowania” czerpie głównie ze Stanów Zjednoczonych. W samej rzeczy jest to kraj ciekawy i bogaty w doświadczenia, który przez stulecia potrafił skutecznie oddzielać sprawy religii od polityki. Obawiam się jednak, że publicyście akurat nie ta tradycja jest bliska. Ostatnie lata wskazują zresztą, że USA odchodzą od sprawdzonych wzorców. Ale przykre tego następstwa każą przypuszczać, iż Amerykanie wrócą do tradycyjnego modelu.

Przykładem może być książka wydana w 2002 roku przez Dianę L. Eck pod wielce mówiącym tytułem: „Jak »chrześcijański kraj« stał się najbardziej zróżnicowanym religijnie narodem świata”. Eck, wykładowczyni Religious Studies w Harvard University, inicjatorka i realizatorka Pluralism Project, od 1991 roku jest zdecydowanym orędownikiem pluralizmu religijnego. Wraz ze swoimi studentami z całego świata osiąga znakomite wyniki w tej dziedzinie! Choć nie wszyscy, niestety, czytają jej książki.

Zakończenie tekstu Tomasza Terlikowskiego jest godne założyciela moral majority. Warto do tego tekstu zajrzeć, by się przekonać, jakie nadzieje wiąże jego autor z moralną większością. Politycy już powinni zacząć się bać, bo nadchodzą dla nich ciężkie czasy. Już wiemy, że nie wystarczą demokratycznie wybrani przedstawiciele społeczeństwa, należy tworzyć alternatywne formy nacisku. Nic w tym złego, jeśli staną się one formami wyrażania obywatelskiego sprzeciwu wobec nadużyć władzy, gorzej jeśli przerodzą się w wynaturzone formy wykluczania grup niespełniających kryteriów, jakie ustali „moralna większość”. Tak działo się w Stanach Zjednoczonych, tak może zacząć się dziać i w Polsce.

Kiedyś, polemizując na łamach tej gazety z poglądami bpa Adama Lepy, zostałem ostro skarcony przez o. Macieja Ziembę OP, że żyjemy w różnych Polskach. To pewnie prawda. Każdy z nas widzi to, co chce. Jednak nie jest obojętne, jak owo postrzeganie przekłada się na naszą obecność w społeczeństwie demokratycznym. W moim przekonaniu demonizowanie mediów nie jest dobrym sposobem wpływania na ich jakość. Niezbyt rozsądne jest też pomijanie istniejącego obecnie w Polsce modelu katolicyzmu oraz próba stworzenia wirtualnej rzeczywistości, która nijak się ma do katolicyzmu jako takiego. Wszak katolicyzm znaczy powszechny, a nie sekciarski.

Autor jest byłym duchownym, we wrześniu 2006 roku wystąpił z zakonu jezuitów. Obecnie jest profesorem w Uniwersytecie Łódzkim na Wydziale Stosunków Międzynarodowych i Politologicznych. W 2006 roku opublikował „Religia – schronienie czy więzienie? ”

Kościół katolicki jest przedmiotem troski nie tylko biskupów. Coraz więcej publicystów włącza się do debaty o potrzebie dostosowania Kościoła do nowej, szybko zmieniającej się sytuacji w naszym kraju. Szczególnie dynamicznym rzecznikiem głębokich zmian jest redaktor Tomasz Terlikowski, który zasłynął z wielu bezkompromisowych diagnoz i równie celnych uwag pod adresem zaangażowania politycznego katolickich hierarchów. Chętnie też cenzuruje on nazbyt – jego zdaniem – otwartych teologów. Wystarczy wspomnieć jego niewątpliwą zasługę w rezygnacji bpa Stanisława Wielgusa z kierowania diecezją warszawską czy napomnienia pod adresem kardynała Stanisław Dziwisza nazbyt faworyzującego jedną partię.

Pozostało 92% artykułu
Publicystyka
Rosja zamyka polski konsulat. Dlaczego akurat w Petersburgu?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Publicystyka
Marek Kozubal: Dlaczego Polacy nie chcą wracać do Polski
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: PiS robi Nawrockiemu kampanię na tragedii, żeby uderzyć w Trzaskowskiego
Publicystyka
Estera Flieger: „Francji już nie ma”, ale odbudowała katedrę Notre-Dame
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Publicystyka
Trzaskowski zaczyna z impetem. I chce uniknąć błędów z przeszłości