Marszałek Borusewicz po raz kolejny próbuje zdyskredytować moją osobę twierdząc, że jestem politykiem, ale niestety nie podaje żadnych argumentów na potwierdzenie swojej tezy. Podobnie rzecz się ma z opinią, że twierdzę rzekomo, iż Wolne Związki Zawodowe Wybrzeża powstały przeciwko Komitetowi Obrony Robotników. Tutaj znów zabrakło konkretów – gdzie pisałem w ten sposób, w jakiej publikacji?
Od kilku dni Borusewicz zarzuca mi też kłamstwo, gdyż twierdzę, że zarówno on osobiście (15 września), jak i przedstawicielka jego biura – Małgorzata Gładysz (10 września) interweniowali w kierownictwie gdańskiego IPN w sprawie zapraszania na nasze imprezy edukacyjne małżeństwa Gwiazdów. Tego typu praktyki przypominają zgoła inną epokę, a styl i forma, w jakiej to uczyniono, świadczą o emocjonalnym traktowaniu tej sprawy przez marszałka. Zresztą obie interwencje doczekały się stosownych notatek służbowych, które zostały przekazane przełożonym.
Sytuacja z ostatnich dni jest dobrą okazją do przypomnienia podobnych zachowań ze strony marszałka Borusewicza z przeszłości. Już w styczniu 2005 r. doszło do podobnej sytuacji. Borusewicz był wówczas wicemarszałkiem sejmiku województwa pomorskiego, z którym notabene utrzymywałem poprawne relacje (m.in. wymienialiśmy się archiwaliami). Podczas spotkania w jego gabinecie w Urzędzie Marszałkowskim w Gdańsku, którego celem miało być zebranie przeze mnie relacji na temat działalności Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża, Borusewicz w zdecydowanych i „żołnierskich” słowach udzielił mi reprymendy w związku z moją książką „Oczami bezpieki” (chodziło o niezadowalający go opis Lecha Wałęsy, Edwina Myszka oraz genezy Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża). Oświadczył, że nie będzie więcej ze mną dyskutował i że w ogóle ma już dość kontaktów z IPN, po czym, nie przebierając w słowach, wyrzucił mnie z gabinetu. O sprawie powiadomiłem swoich przełożonych w IPN i sporządziłem obszerną notatkę.
Pan marszałek powinien o tym pamiętać, zanim postawi zarzut, że historycy z IPN piszący o gdańskiej opozycji nigdy się z nim nie kontaktowali i nie prosili o pomoc. To właśnie złe emocje marszałka Borusewicza uniemożliwiają rzetelną dyskusję o historii. Nikt w IPN nie podsyca złych emocji i gdyby marszałek Senatu zechciał obejrzeć zapis wideo z zajęć edukacyjnych w Zespole Szkół Plastycznych (w którego posiadaniu jesteśmy) z udziałem małżeństwa Gwiazdów, toby się o tym przekonał. Zresztą żaden z zapraszanych przez nas świadków historii (w tym również Gwiazdowie) nigdy nie stawiał warunku, że przyjdzie i wesprze akcję edukacyjną IPN, jeżeli na analogiczne spotkanie nie zaprosimy np. Borusewicza.
Ale przecież w całym sporze nie chodzi o merytoryczne argumenty. Z interwencji Borusewicza i jego pracownicy wynika bowiem, że zgadza się on tylko na taką wersję historii i takich jej świadków, których on sam akceptuje, a ci, z którymi się nie zgadza, to „oszołomy” i badacze o „skrajnych” poglądach politycznych. Postawa ta nie należy do oryginalnych, co nie znaczy, że historyk, a tym bardziej IPN, powinien jej ulegać, gdyż w demokracji nie ma mowy o interwencjach telefonicznych polityków w sprawie zajęć szkolnych prowadzonych przez niezależne instytucje oświatowe.