Jak Kaczyński Niesiołowskiego uratował

Brutalne oskarżenie ze strony Jarosława Kaczyńskiego uczyniło ze Stefana Niesiołowskiego ofiarę. Stało się usprawiedliwieniem brutalnego języka, jakiego wicemarszałek Sejmu używał wobec swoich adwersarzy – pisze Bronisław Wildstein, publicysta „Rzeczpospolitej"

Aktualizacja: 07.12.2008 18:55 Publikacja: 07.12.2008 18:49

Bronisław Wildstein

Bronisław Wildstein

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Rys Ryszard Waniek

W minionym tygodniu Stefan Niesiołowski przekroczył kolejną granicę. W programie "Kropka nad i" porównał trzy programy TVP do propagandy stanu wojennego i kampanii 1968 roku. Jedyną przyczyną tego była antypatia, jaką wicemarszałek darzy ich autorów (jednym z nich jestem ja), którzy nie należą do apologetów obecnej władzy.

Akurat z powodu specyfiki tych programów ich twórcy nie zajmują w nich wyrazistej pozycji w aktualnych sporach partyjnych. W odniesieniu do sprawy ma to zresztą znaczenie trzeciorzędne. Istotne, że ważny polityk rządzącej partii, wicemarszałek Sejmu, bez cienia uzasadnienia rzuca najgorsze insynuacje pod adresem niewygodnych dziennikarzy.

[srodtytul]Medialny festiwal[/srodtytul]

Na drugi dzień przywódca partii opozycyjnej Jarosław Kaczyński z trybuny sejmowej zarzucił Niesiołowskiemu sypanie w czasie śledztwa przeciw Ruchowi. Chodziło o zeznania, jakie po aresztowaniu złożył Niesiołowski. Za przynależność do opozycyjnej organizacji skazany został na siedem lat więzienia, z czego odsiedział ponad cztery.

Brutalne oskarżenie ze strony Kaczyńskiego uczyniło z Niesiołowskiego na powrót ofiarę. Nie tylko spowodowało jego medialny festiwal, ale do pewnego stopnia stało się usprawiedliwieniem brutalnego języka, jakiego używał wobec swoich politycznych adwersarzy. W hałasie medialnym obelgi Niesiołowskiego sprowadzone zostały do ataków na Kaczyńskiego, który zachował się absolutnie niedopuszczalnie.

Prezydium Sejmu – z wyłączeniem wicemarszałka z PiS – wydało oświadczenie w obronie Niesiołowskiego zawierające potępienie Kaczyńskiego. Czytamy w nim: „Stoimy na stanowisku, że niedopuszczalne jest, by dyskredytować (...) ofiary komunistycznej dyktatury". Trudno się nie zgodzić z tym stwierdzeniem, zwłaszcza że podpisał je Jerzy Szmajdziński, jeden z liderów SLD, dawny funkcjonariusz owej dyktatury.

Nie chcę powiedzieć, że wymieniony na początku eksces Niesiołowskiego musiałby spowodować jakieś szersze medialne poruszenie i bojkot jego osoby przez większość mediów, co, jestem przekonany, stałoby się w podobnym wypadku na Zachodzie. Natomiast atak Kaczyńskiego przesłonił zachowanie Niesiołowskiego. Dziennikarze zajęci są osądzaniem oraz – uzasadnionym – potępianiem zachowania lidera PiS i trudniej oczekiwać od nich, aby piętnowali pomówionego wicemarszałka.

[srodtytul]Złamane tabu[/srodtytul]

Oczywiście wojna polityczna, w której większość dziennikarzy stała się anypisowską stroną, spowodowała przyjęcie przez nich podwójnych standardów. Agresja, która stałaby się medialną czołówką, gdyby dopuścił się jej ktoś z „obozu PiS" – do którego zaliczani są wszyscy, którzy do nagonki na partię Kaczyńskich się nie przyłączają – nie jest zauważana, jeśli wymierzona jest w kogoś z owego obozu.

Oto szef Instytutu Lecha Wałęsy Piotr Gulczyński atakuje operatora filmującego proces swojego pryncypała z Grzegorzem Braunem. Operator jest z ekipy Brauna. Policjanci i sędzia nie reagują na wydarzenie. Wałęsa stwierdza, że była to prowokacja zorganizowana przez jego wrogów: „paranoików, którzy kręcą bzdurne filmy". Co na to media? Nic. Wyobraźmy sobie, co stałoby się, gdyby podobnie zachował się asystent prezydenta Kaczyńskiego, a prezydent w sposób zbliżony do Wałęsy wziął jego stronę?

Mimo to sądzę, że zachowanie Niesiołowskiego być może byłoby kroplą przepełniającą czarę. Przejście nad nim do porządku oznaczałoby, że rządzący może absolutnie dezawuować i rzucać dowolne oszczerstwa na krytycznych dziennikarzy. Zachowanie Kaczyńskiego nie anulowało tego aspektu wystąpienia wicemarszałka, ale skutecznie je „przykryło". Gdyż atak Kaczyńskiego był skandalicznym złamaniem kolejnego tabu.

Opozycja w komunistycznym systemie była wyborem heroicznym i – bardzo długo – niezwykle rzadkim. To dopiero powstanie w 1980 roku „Solidarności" przekształciło ją w działanie masowe. W latach 60., gdy tworzył się Ruch, na walkę z systemem decydowały się nieliczne jednostki. I z tej perspektywy należy na to patrzeć. Niesiołowski zapłacił za tę działalność latami więzienia i długoletnimi szykanami. Kiedy ją podejmował, nie wiedział, czy nie przyjdzie mu przypłacić tego życiem. Wiedział natomiast na pewno, że bez względu na wyrok jego wybór skazuje go na marginalizację społeczną.

[srodtytul]Nie sądzić torturowanych[/srodtytul]

Warto wrócić do stanu świadomości z tamtych lat, a nie rzutować na nią z perspektywy naszej obecnej wiedzy. Powszechne (i do pewnego stopnia uzasadnione) było przeświadczenie, że władze mogą zrobić z przeciwnikami, co tylko zechcą. Takie przekonanie zaczęło słabnąć dopiero pod koniec lat 70., a szczególnie po powstaniu „Solidarności".

Zewnętrznym świadkom nie wolno więc potępiać nawet tych, którzy załamali się w śledztwie wtedy, gdy na opór decydowały się jednostki, mimo że przytłaczająca większość widziała zło komunistycznego systemu. Próba dezawuowania ludzi za to, jak zachowywali się w śledztwie, powoduje, że podejrzanymi stają się ci wszyscy, którzy dokonali heroicznych wyborów.

Ci, którzy ich nie podejmowali, nie mają się czego obawiać. Oczywiście, nie wszystkie zachowania w śledztwie można usprawiedliwiać, ale dobrze, aby takie fakty oceniane były przez bezpośrednio zaangażowanych, a z pewnością nie mogą być wykorzystane do doraźnych rozgrywek partyjnych.

Załamanie się w śledztwie to co innego niż zgoda na współpracę. Zresztą i zgoda na współpracę powinna być oceniana indywidualnie, choć sama chwały nie przynosi. Wystąpienia takie jak Kaczyńskiego w sumie prowadzą do tego, do czego dążą nasi historyczni relatywiści. Mało kto nie zna momentów słabości. Jeśli mają one dyskredytować heroiczne wybory, to w efekcie niewiele da się ocalić z naszych (i nie tylko) dziejów. Tak w wypadku Niesiołowskiego, jak i innych nie można oceniać jego dawnych zachowań przez pryzmat obecnych łajdactw.

Zdumiewające jest publiczne wygadywanie bzdur o wytrzymywaniu tortur przez nastoletnie dziewczynki przez tak rozumnego człowieka, jakim jest Jarosław Kaczyński. Emocje nie mogą w tej sprawie służyć usprawiedliwieniu. Być może były dziewczynki, które wytrzymywały tortury, z pewnością natomiast większość dzielnych dorosłych ludzi nie była w stanie im sprostać. Co to zresztą za argument? Bywali ludzie, którzy wytrzymywali tortury, a łamani byli w inny sposób. Z pewnością nie wolno nam sądzić kogoś, kto załamał się na torturach.

[srodtytul]Partyjny plon[/srodtytul]

PO jest dziś partią niezwykle zdyscyplinowaną. Jeśli toleruje kampanię nienawiści i nie tylko nie krytykuje, ale i nagradza szacownym stanowiskiem wicemarszałka Sejmu, jej wykonawcę, to znaczy, że zachowania Niesiołowskiego czy Janusza Palikota wpisane są w strategię partyjną. Do momentu ostatniego wystąpienia Kaczyńskiego można było mieć wątpliwości, czy strategia ta przynosi owoce. Niestety, zachowanie owo dało PO obfity partyjny plon. W planie ogólnym to kolejny krok w kierunku deprawacji debaty publicznej.

Stefan Niesiołowski jest obecnie postacią odrażającą. Jego jedyne działanie to obelgi i pomówienia pod adresem wszystkich, których uznaje za przeciwników, a przede wszystkim braci Kaczyńskich. Jego nieznany nieomal w demokracji wkład w debatę publiczną to uznanie każdego krytyka rządu za agenta partii opozycyjnej. Właściwie nie ma obelg, do których nie posunąłby się w atakach na swoich przeciwników.

Jednak Kaczyński, mówiąc to, co powiedział, usiłował zdezawuować ten kawałek biografii, którym Niesiołowski może się poszczycić. I bez względu na to, jak dalece jego rewelacje są ścisłe, zrobił rzecz niedopuszczalną. Tym samym strzelił gola do własnej bramki. Można by uznać, że to problem jego i jego partii. Niestety, tak nie jest.

To problem nas wszystkich, że partia rządząca korzysta z usług osobników takich jak Niesiołowski czy Palikot. Jeszcze gorzej, że cieszą się oni medialną renomą. Fakt, że przywódca opozycji zaczyna zachowywać się podobnie, może tylko pogłębić frustrację. Zwłaszcza że wszelkie inne możliwe wybory polityczne wydają się dziś jeszcze gorsze.

[ramka]Skomentuj [link=http://blog.rp.pl/wildstein/2008/12/07/jak-kaczynski-niesiolowskiego-uratowal/]na blogu[/link][/ramka]

W minionym tygodniu Stefan Niesiołowski przekroczył kolejną granicę. W programie "Kropka nad i" porównał trzy programy TVP do propagandy stanu wojennego i kampanii 1968 roku. Jedyną przyczyną tego była antypatia, jaką wicemarszałek darzy ich autorów (jednym z nich jestem ja), którzy nie należą do apologetów obecnej władzy.

Akurat z powodu specyfiki tych programów ich twórcy nie zajmują w nich wyrazistej pozycji w aktualnych sporach partyjnych. W odniesieniu do sprawy ma to zresztą znaczenie trzeciorzędne. Istotne, że ważny polityk rządzącej partii, wicemarszałek Sejmu, bez cienia uzasadnienia rzuca najgorsze insynuacje pod adresem niewygodnych dziennikarzy.

Pozostało 92% artykułu
Publicystyka
Rosja zamyka polski konsulat. Dlaczego akurat w Petersburgu?
Publicystyka
Marek Kozubal: Dlaczego Polacy nie chcą wracać do Polski
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: PiS robi Nawrockiemu kampanię na tragedii, żeby uderzyć w Trzaskowskiego
Publicystyka
Estera Flieger: „Francji już nie ma”, ale odbudowała katedrę Notre-Dame
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Publicystyka
Trzaskowski zaczyna z impetem. I chce uniknąć błędów z przeszłości
Materiał Promocyjny
Transformacja w miastach wymaga współpracy samorządu z biznesem i nauką