Chamstwo dla salonu

Janusz Palikot nie byłby tak silny bez poparcia wielomilionowej wspólnoty Polaków połączonych lękiem przed kaczyzmem. Bo antykaczyzm usprawiedliwia dziś w Polsce wszystko – pisze Piotr Semka, publicysta „Rzeczpospolitej"

Aktualizacja: 14.01.2009 19:35 Publikacja: 14.01.2009 19:32

Poseł Janusz Palikot

Poseł Janusz Palikot

Foto: Fotorzepa, Seweryn Sołtys

[b]Skomentuj [link=http://blog.rp.pl/semka/2009/01/14/chamstwo-dla-salonu/]na blogu[/link][/b]

Platforma Obywatelska nie zawiesiła Janusza Palikota nawet na miesiąc. Donald Tusk marszczył brew, srożył się niezwykle fotogenicznie. Ale już Bronisław Komorowski był znacznie bardziej wyrozumiały. Marszałek Sejmu ogłosił, że "posłanka Gęsicka nie może się dziwić, że jeżeli kłamie, to jest ostro atakowana".

Owszem – władze PO wystąpiły z wnioskiem o odebranie Palikotowi ulubionej komisji i udzielenie mu nagany (której już z kolei?). Ale wszystko to ma się stać dopiero za tydzień. Czy posłowie wytrwają w surowości do przyszłego tygodnia?

Zobaczymy. Tak czy inaczej Palikot pozostaje w Klubie Platformy i nie rezygnuje ze swojej roli "młota na Kaczorów". Posłanki PO, które żądały przykładnego ukarania swojego klubowego kolegi, muszą przywyknąć do współpracy ze słownym damskim bokserem. Jarosławowi Gowinowi nadal będzie się otwierać nóż w kieszeni.

[srodtytul]Błazen dla tuzów[/srodtytul]

Dlaczego Palikot jest nie do usunięcia z Klubu Platformy? To proste: bo mówi to, co liberalny salon chce usłyszeć. Jego chamstwo sporą część inteligencji śmieszy i satysfakcjonuje. Do tej namiętności przyznają się już nie tylko internetowi furiaci, ale i utytułowane tuzy intelektualne. Nowa jest tylko szczerość, z jaką jego niektórzy obrońcy z elit decydują się mówić wprost, że to, co robi Palikot, jest dobre i pożyteczne.

[wyimek]W walce o dobre imię kobiet nie chodzi o wszystkie panie, tylko o odpowiednio postępowe kobiety. Panie z obozu prawicy niech nie liczą na żadną solidarność[/wyimek]

Może obraźliwe dywagacje Janusza Palikota o minister Grażynie Gęsickiej mogły oburzyć szacowną profesor Hannę Świdę-Ziembę? Jakoś mi się nie wydaje. Sama pani profesor przecież, typując na łamach "Wysokich Obcasów" Elżbietę Kruk na "szkodnika roku 2008", tak opisała posłankę PiS: "odrażająca kobieta – czy trzeźwa, czy pijana".

A może w obronie z premedytacją obrażonej jako kobieta posłanki Gęsickiej wystąpi feministka Magdalena Środa? Ależ skąd! Na portalu Wirtualnej Polski i w "Kropce nad i" natychmiast po wybuchu skandalu ogłosiła z ogniem w oczach, że "to dobrze, iż w Sejmie jest Janusz Palikot". Była pełnomocnik do spraw równego statusu kobiet i mężczyzn zachwycała się: "On rzeczywiście wyznaczył sobie rolę błazna czy gza, który drażni, oburza, wścieka, naruszając zarazem grubą warstwę cynizmu i hipokryzji, za którą kryją się nasi politycy". Oczywiście zdaniem Środy Palikot zamiast mocnych słów "prostytuowanie się" mógł użyć innych określeń: "koniunkturalizm polityczny", "służalczość personalna", "instrumentalizacja danych" czy "perswazyjne funkcje informacji".

Palikotem, który dywaguje, jakie obyczaje seksualne ma Jarosław Kaczyński, zachwyca się także środowisko obrońców praw homoseksualistów. "Uwielbiam Palikota za te prowokacje. Dlatego, że wywołuje on burzę związaną z tematami niewygodnymi, tematami tabu. Niczym Maria Peszek w kulturze, Palikot – w polityce. Takich ludzi nam trzeba, aby poruszać tematy niewygodne" – pisze w swoim blogu czołowa działaczka homoseksualna Yga Kostrzewa.

A dziennikarze Superstacji pieją z zachwytu nad posłem PO, który "zadaje pytania, jakich inni nie zadają, choć pytania te krążą w kuluarach". Na tym tle nie szokuje już Waldemar Kuczyński, który na łamach "Gazety Wyborczej" zachodzi w głowę, jak można uważać atak Palikota na Gęsicką za coś niestosownego.

[srodtytul]Pech niepostępowych kobiet[/srodtytul]

Legion obrońców Palikota nie narodził się dziś. Sam wielki Jerzy Pilch zachwycał się niedawno, że lubelski polityk wyciągnął wnioski z Gombrowicza i przetłumaczył je na język polityki. Zachwycają się nim felietonistki kobiecych magazynów i modni satyrycy. Bronią go z żarem w oczach widzowie "Szkła kontaktowego".

Wydawało się, że jest jakaś granica złego smaku i agresji, za którą audytorium autorytetów zachwyconych Palikotem zdobędzie się na rezerwę lub potępienie. Po jego ostatnich wybrykach widzimy, że dla dużej części salonu takiej granicy nie ma. Zawsze znajdzie się jakieś usprawiedliwienie dla "odważnego" polityka. Potworność PiS, rola mediów czy brak poczucia humoru u ofiar jego zaczepek.

To prawda – Janusza Palikota nie byłoby bez mediów, ale nie byłby on tak silny bez poparcia wielomilionowej wspólnoty Polaków połączonych lękiem przed kaczyzmem. A antykaczyzm usprawiedliwia dziś w Polsce wszystko.

Każdy, kto uważał, że feministki będą bronić posłanek PiS tylko dlatego, że są one kobietami, powinien przypomnieć sobie kampanię prezydencką w USA. Sarah Palin, kandydatka na wiceprezydenta, była atakowana za pomocą wszystkich możliwych stereotypów antykobiecych tylko dlatego, że miała pecha wystąpić w barwach antypostępowych republikanów. Pani Palin liberalni publicyści nie szczędzili mizoginistycznych aluzji. Nikogo specjalnie nie oburzała wisząca w Halloween na szubienicy Sarah Palin ani mało smaczne parodie na jej temat w rozlicznych telewizyjnych show.

Amerykańskie feministki na to wszystko tylko wzruszały ramionami, przypominając wielkodusznie, że istnieje przecież wolność słowa. Poza kamerą dodawały, że choć nie zachwyca ich atakowanie Palin sposobami na "głupią babę", to akurat ta republikanka jest naprawdę niezbyt mądra. Podobnie jest dziś w Polsce. W walce o dobre imię kobiet nie chodzi o wszystkie panie, tylko o odpowiednio postępowe kobiety. Te panie, które pchają się do nieprawomyślnego obozu prawicy, niech nie liczą na żadną solidarność.

[srodtytul]Antyprawicowa histeria[/srodtytul]

Problem jednak jest szerszy. Od 2005 roku spora część polskich elit liberalno-lewicowych przyjęła logikę wojny na śmierć i życie z prawicą – czy konkretnie z Prawem i Sprawiedliwością. W tej grze pochwały otrzymuje się za walenie w Kaczorów. Akceptowane są coraz bardziej agresywne chwyty.

Tak było z Kazimierzem Kutzem, który dwa lata temu dywagował na łamach katowickiego dodatku do "Gazety Wyborczej", czy aby Jarosława Kaczyńskiego i Zbigniewa Ziobrę nie łączą homoseksualne relacje.

Nikogo nie oburzyło też zachowanie jednego z profesorów z Białegostoku, który, odmawiając w kwietniu 2007 wypełnienia oświadczenia lustracyjnego, napisał na druku: "pocałujcie mnie w d... pajace".

Podobnie zachwycano się Tuskiem wyśmiewającym mohery. Dziś, ponad rok po odejściu PiS od władzy, nastrój antyprawicowej histerii nie mija. Tomasz Jastrun głosi w felietonie w "Newsweeku", że w restauracji na widok Bronisława Wildsteina traci apetyt, a Wojciech Orliński z "Gazety Wyborczej" w blogu bez żenady nazywa nielubiany przez siebie portal internetowy "Psychiatrykiem 24".

W takiej atmosferze nie dziwią nawet kolejne niesmaczne wypowiedzi Lecha Wałęsy (sugerowanie, że na abp. Kazimierza Nycza są teczki, a Krzysztof Wyszkowski jest chory psychicznie), a nawet to, że szef Instytutu Wałęsy uderza na sali sądowej operatora kamery.

Gdy przypomnieć te wszystkie wydarzenia obrońcom Palikota, odpowiadają, że i Jarosław Kaczyński wielokrotnie atakował polityków PO. To prawda. Tyle że istnieje spora różnica. Lider PiS używa ostrego języka, ale czyni to zwykle w chwilach emocji. Nie planuje starannie swoich ataków, tak jak czyni to Janusz Palikot.

Jest i inna różnica. Środowisko, które salon nazwał watahą publicystów IV RP, bardzo rzadko rozgrzesza Kaczyńskich z ich wyskoków. Za słowa "tam, gdzie stało ZOMO", za rozliczanie przeszłości Stefana Niesiołowskiego sprzed 40 lat Kaczyński otrzymuje od prawicowych publicystów surowe reprymendy.

W odróżnieniu od Palikota i jemu podobnych, których lewicowo-liberalni publicyści klepią po plecach i zachęcają, żeby dowalić jeszcze mocniej, posunąć się jeszcze dalej. Równocześnie drżąc z oburzenia, gdy ktoś zaatakuje ich ulubieńców.

[srodtytul]Gra na siebie[/srodtytul]

Czy ktoś czytał teksty Bronisława Wildsteina lub Rafała Ziemkiewicza, w których ci publicyści zachęcają PiS do jeszcze ostrzejszego języka lub atakowania posłanek PO?

A w obozie kibiców PO właśnie taki styl staje się powoli normą. Palikot doskonale wyczuwa tę "carte blanche" liberalnych publicystów dla kolejnych wyzwisk i zaczepek.

Nieprzypadkowo lubelski polityk nosi koszulki z napisem "Jestem z SLD". Dotąd w rachubach Donalda Tuska Palikot miał być łącznikiem z obozem lewicy i idolem dla internetowego lumpenproletariatu żyjącego kpinami z Kaczorów, z czarnych i z ojca Rydzyka.

Skandalista z Lublina był też cenny, bo sposób jego myślenia podziela dziś ogromna armia inteligencji. A Donald Tusk liczy się z tym, co lubi salon.

Jedyne, co grozi Palikotowi, to przekonanie lidera PO, że nadworny błazen wybija się na zbyt samodzielną pozycję. Na zebraniu władz PO Tusk miał ponoć powiedzieć, że Palikot "gra od pewnego czasu na siebie". A w TVN Władysław Frasyniuk już zasugerował, że Palikot może być postacią, która sklei kiedyś na nowo obóz centrolewicowy.

Nie ma wątpliwości, że gdy w oczach Tuska Palikot popełni zbrodnię wyrośnięcia powyżej wyznaczonego mu poziomu, reakcja będzie natychmiastowa, bez odkładania decyzji na przyszły tydzień. Pytanie, co Palikot jeszcze musi zrobić, aby stracić zaufanie szefa swojej partii?

Publicystyka
Rosja zamyka polski konsulat. Dlaczego akurat w Petersburgu?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Publicystyka
Marek Kozubal: Dlaczego Polacy nie chcą wracać do Polski
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: PiS robi Nawrockiemu kampanię na tragedii, żeby uderzyć w Trzaskowskiego
Publicystyka
Estera Flieger: „Francji już nie ma”, ale odbudowała katedrę Notre-Dame
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Publicystyka
Trzaskowski zaczyna z impetem. I chce uniknąć błędów z przeszłości