Najbardziej poszkodowani – Wojciech Olejniczak i Lena Kolarska-Bobińska – pomstowali na telewizje, które po zamknięciu lokali, opierając się na danych sondażowych, podały, że nie ma ich w przyszłym Parlamencie. Rzeczywiście, słuchając ich, aż łza (współczucia) się w oku kręci. Ileż to musieli przecierpieć przez tych kilkanaście godzin. Jakie poniżenie znieść. Jaką siłą charakteru się wykazać. No, ale w ich przypadku sprawiedliwość wzięła górę. I gdy podano ostateczne wyniki, mogli wreszcie obnosić swoje rany, wędrować od radia do telewizji i od telewizji do gazet, triumfalnie ogłaszając zwycięstwo.
Drudzy z kolei skarżyli się na to, że w sondażach byli daleko, daleko z tyłu, a przecież wygrali. Ciekawe, co się za tym kryje? Aż strach pytać. Jeszcze inni do tej pory nie mogą uwierzyć, że wyniki sondaży się nie potwierdziły. Już kupowali nowe garnitury i suknie, już myślami przenosili się do Europy, już wygłaszali w upragnionym Parlamencie wspaniałe mowy, a tu klops. Czują się oszukani, zdradzeni, wykpieni. Trudno jest, trudno wrócić z podróży do naszej nadwiślańskiej krainy. Słuchając tych wszystkich głosów, tak pełnych żalu i wyrzutów, pomyślałem, że naszym politykom po każdych wyborach przydałaby się chyba pomoc psychologiczna.
Najdziwniejsze jest to, że owe skargi płyną z ust ludzi doświadczonych. Nie pierwsze to ich wybory. Powinni przeto wiedzieć, czym są sondaże i skąd się biorą różnice między nimi a ostatecznymi wynikami. Powinni. Widać jednak potrzeba roztkliwiania się nad sobą i własnym ciężkim losem jest silniejsza niż zdolność do analizy.
A ta mówi, że im bardziej skomplikowany system wyborczy – a pod tym względem podzielona na okręgi Polska należy do liderów – i im mniejsza spodziewana frekwencja, tym większy możliwy błąd. Poza tym badania opinii publicznej zawsze pokazują pewien moment, uchwytują chwilę, są zdjęciem stanu świadomości. Dopiero połączenie kilku pozwala uchwycić tendencję.
No i rzecz najważniejsza. Przecież to od aktywności polityków, od kampanii wyborczej, a nie od sondaży, zależy ostateczny wynik. Właśnie po to kandydaci jeżdżą po kraju, wieszają plakaty, spotykają się z wyborcami, przekonują, przypominają o sobie, zabiegają o głosy. Ich los zależy od ich energii, pomysłowości, siły woli. Najlepszy przykład to Elżbieta Łukacijewska, która tylko sobie i swojej aktywności zawdzięcza zwycięstwo nad Marianem Krzaklewskim.