W rzeczywistości to najlepszy dowód, że Rostowski chce być jak najdalej od afery. Na wiele pytań nie odpowiadał, tłumacząc się niepamięcią, co jest najwygodniejszą postawą dla każdego świadka, który obawia się powiedzieć zbyt wiele.
Charakterystyczny był moment, gdy Rostowski został zapytany o spotkanie z premierem Tuskiem 26 sierpnia. Odpowiedział, że słabo je pamięta. Pytany, czy przedmiotem rozmowy były znikające dopłaty do automatów o niskich wygranych, stwierdził, że nie, bo temat był bardziej ogólny. Ale z notatki jego zastępcy Jacka Kapicy jasno wynika, że chodziło o dopłaty. Jednak Rostowski znów odwołał się do swej niepamięci.
Trudno uwierzyć, że minister finansów – jeden z bliższych współpracowników Donalda Tuska, kilka razy typowany na jego następcę w rządzie – dowiedział się o akcji CBA dopiero z doniesień „Rz”. Tym bardziej że już od sierpnia wielu członków rządu – także wiceminister finansów Kapica – zaczęło się dystansować od „nieprawidłowości” w procesie legislacyjnym.
Ale można uwierzyć, że Rostowski od dawna uciekał od tematu, który uznał za niebezpieczny. Świadczy o tym i scedowanie na Kapicę od samego początku prac nad ustawą, i minimalny w nich udział samego ministra. Zrozumiale w tym kontekście wygląda kuriozalny fakt rzekomego polecenia, które Michał Boni wydał Kapicy, by wyrzucić gotowy projekt ustawy i zacząć prace nad nową. Wszystko bez informowania bezpośredniego zwierzchnika wiceministra.
Rostowski opowiadał wczoraj, że wiedział o spotkaniach, na których zapadły decyzje w tej sprawie, choć nie wiedział, że owe postanowienia tam zapadają. Trudno uwierzyć ministrowi, że miał tak duże zaufanie do zastępcy, by w normalnych warunkach całkowicie stracić zainteresowanie ważną ustawą podatkową.